Pobyt w Tanzanii był krótki, acz intensywny, wrzucam więc
notkę i kilka fotek z jeszcze jednego miejsca, które udało mi się odwiedzić. Po
wizycie na targu rybnym i tkwieniu w dzikich korkach ulicznych zapragnęłam
chwili spokoju. A gdzie go szukać, jeśli nie na rajskiej plaży – takich w
okolicy nie brakuje. Z Dar es Salaam, rzut kamieniem na Zanzibar - można się
tam dostać statkiem w niecałe 2 godziny. W samym mieście plaże też są niczego sobie,
ja wybrałam się na Cocco Beach.
Jest pięknie – szpaler smukłych palm kokosowych,
biały piasek, kilka opustoszałych lokali, w tle szum oceanu i nie ma mowy o tłumach plażowiczów - jedynie kilka postaci na horyzoncie. Gdzieniegdzie na piasku
jakiś kokos lub esy i floresy namalowane przez wyrzucone przez ocean zielone
wodorosty. Wokół sporo gumowych opon, służących za koła ratunkowe. Bez nich
lepiej nie wchodzić do wody – prądy oceaniczne są tu zdradzieckie. Jako, że
pogoda była w kratkę – trochę słońca, trochę deszczu, nie było tego dnia zbyt
wielu amatorów kąpieli.
Skoro opony mogą służyć za koła ratunkowe, to idąc tym
tropem – kokos będzie świetną piłką plażową. Rozegraliśmy więc szybki mecz z
lokalnymi chłopakami, po czym zerwała się monsunowa ulewa. Decyzja –
ewakuacja. Radość z szybkiego złapania taksówki do miasta szybko przemieniła
się w trwogę o własne życie. Jak się okazało, pojazd nie dysponował
wycieraczkami, i jazda nim więcej niż świadomego uczestnictwa w ruchu drogowym,
miała w sobie ze zgadywanki, czy z naprzeciwka nie jedzie akurat samochód, nie
idzie pieszy lub jakaś koza. Cała ta sytuacja sprawiła, że kierowca wybuchł
atakiem śmiechu, a my w akcie desperacji razem z nim. Jakimś cudem zręcznie wylawirowaliśmy
z opresji, deszcz ustał, a my odświeżeni oceaniczną bryzą z żalem opuściliśmy
Dar es Salaam. Do następnego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz