Jak obiecałam w poprzedniej
notce, dziś o tym, co złowili nocą rybacy w Dar es Salaam. Otóż wałęsając się
po mieście, zupełnie przypadkowo trafiłam w miejsce, gdzie każdy ciekawy nowych
wrażeń podróżnik znaleźć się powinien - na największy targ rybny w mieście.
Targ Kivukoni, bo to o nim będzie tu mowa, wręcz elektryzuje wibrującą
atmosferą, bogactwem doznań i… zapachów.
Gdzie nie spojrzeć – nieprzebrane tłumy.
W jednym zaułku grupa kobiet siedzi na ziemi i skrobie cierpliwie hurtowe
ilości wiórków kokosowych. Tuż obok stoły, na których znaleźć możemy chyba
wszystkie możliwe gatunki ryb.
Najlepsze są
barakudy, świeżutkie, z dzisiejszego połowu. – zachwala sprzedawca, po czym
wskazuje mi smukłe ryby uzbrojone w ostre jak żyletki zęby, które leżąc w
szeregu na boku łypią na mnie jednym okiem. Po drodze wyrósł jak spod ziemi
samozwańczy przewodnik, który koniecznie chciał nam pokazać chlubę dzisiejszego
połowu – potężnych rozmiarów rekina, leżącego bez życia na płachcie, oblepionego
błotem, od którego całkiem już mi chlupało w sandałach. Nieco dalej, ogromna
zadaszona garkuchnia. Tu też zatrzymałam się na chwilę aby popatrzeć na bulgoczącą
kipiel, w której co chwilę lądowały ścinki rybne.
|
Produkcja wiórków kokosowych |
|
Zdobycz dnia - rekin |
|
Gdzie kucharek sześć... |
Następny przystanek to stoiska
specjalizujące się w dekoracji wnętrz. Poza zębami rekina i suszoną płaszczką
można dostać tu gigantyczne muszle, rozgwiazdy, koniki morskie i całą masę
innych oceanicznych stworów.
|
Na pierwszym planie płaszczka, na straganie w tle cała reszta asortymentu wprost z morskich głębin |
Jeśli przejdziemy jeszcze dalej,
znajdziemy się w smażalni ryb. To właściwie masowa przetwórnia, w której zlani potem
muskularni pracownicy przerzucają za pomocą ogromnych chochli kolejne porcje
ryb na skwierczący olej (chyba ten sam, którym napędzane są silniki kutrów
rybackich). Niewiele więcej jestem w stanie powiedzieć o tym miejscu, bo spowijał
je tak gęsty i drażniący oczy dym, że po chwili się ewakuowałam.
|
Smażalnia ryb, prawie jak w Mielnie! |
|
Tu się prowadzi interesy |
Idąc dalej przed siebie,
znajdziemy się w wiosce rybackiej. Przy plaży zacumowane łodzie, wzdłuż
wybrzeża rozstawione prowizoryczne szałasy, w których mieści się cały dobytek mieszkańców.
Tu i ówdzie wyrastają zaimprowizowane zakłady handlowo-usługowe. Tu jakiś
warsztat, nieco dalej na ziemi „fryzjer” goli towarzystwo żyletką, no i
wszędzie oczywiście się czymś handluje.
|
Wioska rybaków |
Z tego, co wyczytałam, targ
Kivukoni najlepiej odwiedzić o brzasku, ok. 6 rano, bo wtedy odbywa się aukcja
ryb. Po tym co widziałam, nie mam najmniejszych wątpliwości, że jest to ciekawe
widowisko, chociaż i teraz, mimo, że wyszłam z pustymi rękoma, nie narzekałam
na brak wrażeń. Coś wspominałam ostatnio o wiórkach kokosowych… zapraszam więc już
wkrótce na Cocco Beach!
|
Warsztat, można naprawić rower lub łódź rybacką.
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz