Bali brzmi jak obietnica odnalezienia wewnętrznej harmonii, odnowy ciała i ducha oraz odnalezienia tej delikatnej, gdzieś zatraconej po drodze łączności z otaczającym nas uniwersum. Zdaje się, że nadzieję na spełnienie tej obietnicy ma większość wybierających się na Bali turystów. Ja się nie łudziłam, że uda mi się dokonać większych przewartościowań w 24 godziny, które były mi dane na Wyspie Bogów. Co nie znaczy, że nie podskoczyłam z radości na wieść o tej podróży. No dobrze, przyznam, że radość pomieszana była ze
szczyptą zwątpienia i niepokoju. Już raz byłam w drodze na Bali i niestety
godzinę przed lądowaniem kapryśny wulkan postanowił nieco nabroić i wyrzucił z siebie chmurę pyłu, w związku z
czym mój samolot został skierowany do odległej o 2 godziny lotu stolicy
Indonezji - Dżakarty, gdzie utknęłam na kilka kolejnych dni. Tym razem musiało się udać, choć niepokorny wulkan znów groźnie
pomrukiwał.
Pyszne owoce na rozpoczęcie dnia - to skrzyżowanie węża z gruszą to salak, zwany też po prostu snake fruit |
Jak się okazało po przyjeździe, moje zakwaterowanie zlokalizowane było na południu wyspy, w Nusa Dua – enklawie eleganckich, 5-gwiazdkowych resortów. Samo miejsce zachęcało do wylegiwania się na słońcu i korzystania do woli z uroków ośrodka, ale mój duch eksploratora nie odpuścił nawet wobec takich pokus. Jako, że dzień rozpoczęłam dosyć leniwie, dopiero około południa zaaranżowałam kierowcę o imieniu Putu, aby pojechać do kilku okolicznych świątyń. Z garstką znajomych daliśmy mu wolną rękę, i miejsca, w które dotarliśmy nas nie zawiodły.
O ile za sprawą odpływu, plaża w resorcie nie zachwycała, Putu zabrał nas na nieodległą Pandawa Beach. Wjazdu strzeże pięć posągów lokalnych bóstw wywodzących się z tradycyjnego teatru cieni, wyrzeźbionych w górujących nad morzem klifach. Błękitna woda, biały piasek i przede wszystkim panujący wokół upał zachęcały do kąpieli. Na plaży panuje niezobowiązująca atmosfera, oprócz nas była dosłownie garstka ludzi. Plażowa infrastruktura jest niezbyt rozbudowana, ale cóż więcej potrzeba w takim miejscu oprócz skrawka cienia i orzeźwiającego kokosa!
Następnym przystankiem był park kulturowy GWK. Nie do końca
wiedzieliśmy czego się spodziewać i szczerze mówiąc to akurat miejsce nieco
mnie zawiodło. Jak na indonezyjskie warunki bilety sporo nas kosztowały, a
miejsce okazało się niestety turystyczną szopką. W skrócie jest to wielka
otwarta przestrzeń, na której rozsiane są gigantyczne figury lokalnych bóstw
sięgające 23 metrów. Większość z nich jest obecnie w trakcie budowy i muszę
przyznać, że widok dźwigów z zawieszonymi częściami ciała bóstw oraz przybierająca
przeróżne formy masowa komercha odziera to miejsce z wszelkiej magii i ma się
nijak do uduchowionej atmosfery wyspy. Jedynym zasługującym na uwagę akcentem
był pokaz tradycyjnego tańca, nieodłącznego składnika tożsamości kulturowej
mieszkańców Bali.
Ostatnim przystankiem była zawieszona na nadmorskim urwisku świątynia Uluwatu. Co ciekawe okalający ją las zamieszkują wyjątkowo cwane małpy o kleptomańskich skłonnościach. Znane są z kradzieży drobnych przedmiotów aby następnie drogą szantażu wyłudzić banany lub inne smakołyki. Jak nie spełni się ich zachcianek, są skłonne zniszczyć okulary lub telefon – lepiej nie zadzierać z tymi rozbójnikami!
Po tej krótkiej wycieczce wróciłam do mojego resortu aby
oddać się na chwilę urokom wczasowego życia. Zamówiłam ulubiony smażony ryż
– nasi goreng, po czym pomedytowałam nad brzegiem morza przy dźwiękach cicho sączącej
się z głośników muzyki.Posąg Vishnu w WGK |
Niezwykle ekspresyjny balijski taniec |
Ostatnim przystankiem była zawieszona na nadmorskim urwisku świątynia Uluwatu. Co ciekawe okalający ją las zamieszkują wyjątkowo cwane małpy o kleptomańskich skłonnościach. Znane są z kradzieży drobnych przedmiotów aby następnie drogą szantażu wyłudzić banany lub inne smakołyki. Jak nie spełni się ich zachcianek, są skłonne zniszczyć okulary lub telefon – lepiej nie zadzierać z tymi rozbójnikami!
Nie będę wyjątkiem i powtórzę, że na Bali można poczuć się jakby się było jedną nogą w raju. Zaskoczyło mnie również jak bardzo różni się kulturowo od stolicy Indonezji, którą miałam okazję wcześniej odwiedzić. Tu ludzie naprawdę wydają się szczęśliwsi. Mimo, że nie posiadają wiele, bieda nie kłuje w oczy. Można wręcz odnieść wrażenie jakby źródło ich zadowolenia rzeczywiście tkwiło w pozamaterialnych wartościach. Przyjaźnie odnoszą się zarówno do siebie, jak i do przyjezdnych i co ważne, można odnieść wrażenie jakby rzeczywiście ta postawa wypływała z ich stanu ducha, a nie jedynie chęci zysku. Zachwyciła mnie też tutejsza estetyka, a zwłaszcza tak charakterystyczna architektura świątyń. Koronkowo rzeźbione w kamieniu detale sprawiają, że budynki zatracają gdzieś cały swój ciężar i materialność i zdają się wręcz lewitować, jak przystało na mieszkanie bóstw, gdzieś pomiędzy niebem a ziemią.
Barw temu obrazkowi dodaje fascynujący folklor, który jest wciąż niezwykle żywy. Wielu mieszkańców wciąż nosi tradycyjne batikowe sarongi i charakterystyczne nakrycia głowy zwane udeng. Wszechobecne są składane bogom wota ze świeżymi uroczymi kwiatami i tlącymi się kadzidełkami, w związku z czym na każdym kroku trzeba spoglądać pod nogi, żeby przypadkiem na któreś nastąpić. Ta krótka wizyta była jedynie wstępem, zlepkiem pierwszych wrażeń. Zapragnęłam zobaczyć wnętrze wyspy - słynny Ubud i malownicze tarasy ryżowe. Szczęście mi dopisało i już za kilka dni udało mi się znów wrócić na Bali. Ale o tym w następnym odcinku:)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWow! Moim marzeniem jest zobaczyć Bal! Mam nadzieje, że uda mi się to spełnić:) Pozdrawiam i zapraszam do mnie:)
OdpowiedzUsuńNaprawdę polecam! Mimo całego ruchu turystycznego zaskoczyło mnie jak bardzo żywy jest tam folklor i tradycja, no i ta przepiękna przyroda. Wyspa jedyna w swoim rodzaju!
Usuń