Konne safari to moim zdaniem najlepszy sposób na poznawanie
dzikiej przyrody. Warkot silnika nie płyszy zwierząt, można zbliżyć się do
nich niemal na odległość wyciągnięcia ręki. Wokół cisza i spokój, ukojenie od zgiełku pobliskiej stolicy Zimbabwe - Harare.
|
Trochę inna perspektywa... |
Safari zaaranżowaliśmy
poprzedniego wieczoru wraz z trójką
członków załogi. Rano punktualnie zjawiliśmy się w umówionym miejscu, kierowca
już na nas czekał. Zainkasował od każdego z nas po 30$, co wydaje mi się
uczciwą ceną za taką dozę atrakcji.
|
Nasz wesoły kierowca |
|
I wspaniały wehikuł |
Zapakowaliśmy się do fantastycznego safari – jeepa. Jazda
tym pojazdem po ulicach Harare była już dla nas sama w sobie atrakcją. Szczerze
mówiąc byłam pozytywnie zaskoczona widokiem mijanych przedmieść stolicy
Zimbabwe. Przypominając sobie większość afrykańskich metropolii, wjazd do miast stanowiło zazwyczaj morze niekończących się slumsów z blachy falistej, Tutaj jednak domki
wyglądały stosunkowo porządnie. Były skromne, od frontu zdobiły je zadbane ogródki, a nie piętrzące się stosy śmieci.
Jazda nie była długa, zajęła nam ok. 25 minut, po czym dotarliśmy do
lasów Mukuvisi. Na początek przeszliśmy się po centrum edukacyjnym. Tam też
mieliśmy okazję zerknąć na wygrzewające się w słońcu krokodyle leżące na brzegu sadzawki. Dalej znajdował się taras widokowy, na którym spotkaliśmy przedszkolną
wycieczkę. Pomyślałam o moich przedszkolnych spacerach do Ogrodu Saskiego w Lublinie, wypadają dosyć blado!
|
Ku przestrodze! |
|
Zawieramy nowe znajomości |
Następnie dotarliśmy do stajni, gdzie czekał już na nas nas
przewodnik o imieniu Simba – co znaczy lew. Dla
każdego z nas wybrał konia, kierując się tajemniczymi, nikomu nieznanymi kryteriami.
Wdrapaliśmy się na grzbiety, po czym ruszyliśmy przed siebie. Przedzieraliśmy
się przez wysokie trawy, płaską sawannę i cieniste zagajniki. Sawanna była o
zaskakująco zielona – znajdowaliśmy się akurat w szczycie pory deszczowej.
|
Na początek zabrano nas do stajni |
Byłam zachwycona, gdy zobaczyliśmy pierwsze stada zebr, do
których udało nam się zbliżyć niemal na wyciągnięcie dłoni. Minęliśmy też
rodzinę trzech żyraf zajadających liście akacji i gazele impala. W buszu napotkaliśmy wielkie antylopy gnu.
Niestety nie mogliśmy liczyć na dzikie koty, które mogłyby uznać nasze konie
razem z ich jeźdźcami za łakomy kąsek.
|
Stadko antylop |
|
Rodzina żyraf |
Po pewnym czasie niebo zaczęło się chmurzyć. W momencie, gdy
pozostawiliśmy konie w stajni i wsiedliśmy do naszego jeepa, aby wrócić do hotelu,
z nieba runęła ściana deszczu. Gdy wróciłam do hotelowego pokoju czułam się zmęczona, ale i pełna wrażeń. Bliskie spotkania trzeciego stopnia z afrykańską przyrodą zawsze przyprawiają mnie o szybsze bicie serca i sprawiają, że czuję się jakbym wskoczyła do telewizora i wylądowała na kanale National Geographic.
|
Koktajl różnych kopytnych |
Świetna wycieczka, na pewno niesamowite przeżycie :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuń