czwartek, 24 lipca 2014

48 godzin w Bangkoku (cz. II)


Śmierdzące duriany - Tajowie je uwielbiają!

Następnego dnia, obudziłam się jak nowo narodzona - to chyba zbawienne skutki wieczornego masażu. Od razu dziarskim krokiem udałam się do Chinatown. W Bangkoku można odnieść wrażenie, że całe miasto jest jednym wielkim targowiskiem, wszędzie handluje się ubraniami, szaszłykami, kosmetykami, owocami na patyku - każdy na pewno znajdzie coś dla siebie. Chinatown w Bangkoku jest z tego co mi wiadomo największe na świecie i jest dzielnicą wręcz tętniącą życiem. Ja byłam tam dosyć wcześnie, ale słyszałam, że szczególnie warto zajrzeć tam wieczorem. Znów powałęsałam się pomiędzy straganami, i tym razem w ramach przekąski zdecydowałam się na świeże owoce, które są w Bangkoku wszechobecne. W zależności od naszego nastroju możemy wybrać orzeźwiającego arbuza, soczystą papaję, egzotyczny smoczy owoc lub też przesłodkie mango. Owoc zostanie w 4 sekundy pokrojony na kawałki, estetycznie zapakowany do woreczka i podany z szerokim uśmiechem na ustach.

Wielobarwne tuk-tuki w Chinatown

Szarańcze, karaluchy, pasikoniki - prawie jak sklep z cukierkami



Z powrotem na Khao San Road
Następnie wróciłam w okolice Khao San i powłóczyłam się po okolicy. Zajrzałam do akademii Muay Thai – tajskiego kick boxingu, może następnym razem uda mi się zobaczyć walkę, podobno jest to niezłe widowisko (dla ludzi o silnych nerwach)!


Tu można potrenować tajski box

Nieco zmęczona tkwieniem w korkach, postanowiłam powrócić do hotelu drogą wodną. Po rzece Chao Phraya kursuje Express boat, która pełni funkcję tramwaju rzecznego. Pozwala łatwo przemieszczać się po Bangkoku, a przy okazji można spojrzeć na miasto z innej perspektywy. Wyrastające nad brzegami stożkowate świątynie, drewniane domy na palach, smukłe wielobarwne łodzie, dryfujące na wodzie rzeczne rośliny i śmieci.. takie obrazy przewijają się przed oczami. Mimo, że łódki zazwyczaj są bardzo zatłoczone, to ożywcza bryza niweluje niedogodności podróży. Zauważyłam też, że buddyjscy mnisi wyjątkowo upodobali sobie ten środek transportu, a kto nie miałby ochoty podróżować w takim doborowym towarzystwie!




Oto pierwsze wrażenia napisane naprędce, póki trwa czar, który rzucił na mnie Bangkok. Urzekł mnie on swym lokalnym kolorytem, pstrokatymi barwami tuk-tuków, kwiatów i billboardów, słodkim zapachem soczystych owoców i sosu sojowego. Słodycz tych barwnych obrazów przełamana jest jednak kwaśnym akcentem – ludzie żyją skromnie, ubóstwo jest wszechobecne a bezpańskie błąkające się psy czasem mnie nieco przerażały.




Piękne kompozycje kwiatowe

Nie wiem czy to specyfika azjatyckiej duszy, ale uśmiech wydaje się nie schodzić z twarzy Tajów a szczerze powiedziawszy, wywodząc się z innej płaszczyzny kulturowej, niektóre gesty i ton wydają mi się wręcz przesłodzone i wybitnie nastawione na zysk. Jasne, że czasem jest w tym wiele prawdy, i w porządku – i tak turyści z Europy, US lub Australii raczej tam bardzo nie zbiednieją, a miejscowym przynajmniej interes się kręci. Muszę też jednak przyznać, że wiele razy spotkałam się z bezinteresowną pomocą czy też po prostu ze szczerym zainteresowaniem ze strony Tajów, co w takich miejscach na głównych turystycznych szlakach tym bardziej się ceni i miło wspomina. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...