Za sprawą krótkiego, acz
intensywnego pobytu w Afryce jestem tak pełna wrażeń, że nie wiem właściwie od
czego zacząć tę notkę. Nieznane mi, fascynujące zapachy, dźwięki i obrazy wręcz
bombardowały wszystkie moje zmysły od pierwszych chwil na tanzańskiej ziemi.
Po
pierwsze ten zapach powietrza, który pamiętałam już z Lagos – ciepły, oblepiający
ciało i zalatujący zmurszałym drewnem. Zaraz potem istna feeria barw, falujący tłum
ludzi sunący chodnikami, każdy postępujący naprzód jednostajnym krokiem.
Kobiety ubrane w stroje o nieskończonych wariantach kolorystycznych, dumnie
wyprostowane, niosące na głowach pakunki wszelkich możliwych kształtów i
rozmiarów. Mężczyźni – jedni odziani na modłę zachodnią, inni w długie tuniki i
fantazyjne nakrycia głowy. Jedni obuci, inni boso. Od czasu do czasu mój wzrok
zatrzymywał się na smukłych masajskich wojownikach, ubranych w tradycyjne
czerwone, kraciaste tkaniny podpierających się długimi kijami. Idąc tak przed
siebie wydawali się wręcz doklejeni do otaczającej ich miejskiej
rzeczywistości, rozpościerająca wokół sawanna byłaby dużo bardziej na miejscu
niż jezdnie i betonowe budynki.
|
Tłum, który w kilka minut całkowicie wypełni prom na Kigamboni |
Już z okna busika zauważyć można
opanowaną w Afryce do perfekcji sztukę improwizacji i niezwykłą umiejętność tworzenia czegoś z niczego. Jej
opanowanie jest warunkiem przetrwania, w miejscu, w którym ubóstwo i niedostatek
aż kłuje w oczy. Ludzka przedsiębiorczość zdaje się jednak nie mieć granic, a
jak okazuje się, handlować można wszystkim i wszędzie. Świetną okazją ku temu
są np. korki uliczne. Warto zauważyć, że w Dar es Salaam na przejechanie choćby
1 km warto zarezerwować trochę czasu (zagęszczenie ruchu jest ekstremalne, stan
dróg – zwłaszcza po deszczu pozostawia wiele do życzenia, a światła – o ile
istnieją – zmieniają się średnio co pół godziny - albo wcale). Tak więc tkwiąc
w korku można zaopatrzyć się w podsuwane pod nasze okna produkty w następującej
sekwencji: banany, paczki orzeszków ziemnych, papierosy, zapałki, cukierki i
tak w kółko. Wszystko oczywiście dostępne na sztuki.
|
Dworzec autobusowy i handel uliczny |
|
Niekończące się oczekiwanie |
Na chodniku tuż obok jeszcze inny
asortyment: kilka smażonych rybek, zapałki, 2 pary butów (co prawda nie od
pary) oraz 3 luźne podeszwy, za pół ceny. Buty, jako, że zazwyczaj są
niedopasowane, też można kupować na pojedyncze sztuki.
Zaraz po przylocie postanowiłam
zbadać teren. Dzień dobiegał ku końcowi, więc chciałam wykorzystać ostatnie
promienie słońca. Dar es Salaam to była stolica Tanzanii, obecnie jest nią Dodoma.
Dar wciąż jest jednak ośrodkiem biznesu, kultury i największym miastem w kraju.
Jest też dosyć wielokulturowym miastem – przede wszystkim miesza się tu
tradycyjna kultura afrykańska z napływającą od dawien dawna ludnością indyjską
i arabską, oraz od nie tak dawna – chińską, za sprawą dalekowschodnich
inwestorów.
Wielokulturowość Dar es Salaam przejawia się między innymi w panującej
tu tolerancji religijnej, oczywiście obecne są wierzenia afrykańskie, ale sporo
jest i meczetów ( co jakiś czas słychać muezinów), a w samym centrum stoi
okazały kościół chrześcijański stanowiący dosyć charakterystyczny punkt na
mapie miasta.
|
Stragany warzywne na targu Kivukoni |
|
Kisutu |
Na początek miałam zamiar wybrać
się na Kariakoo Market – największy targ w Dar, miejsce, w którym bije serce
miasta. Niestety, jak się okazało jest on otwarty tylko za dnia, więc pojechałam
na Kitusu Market. W gęstym półmroku spiętrzone były warzywa i owoce, oczywiście wśród
nich królował bulwiasty maniok. Siedzące na matach kobiety coś tam obierały,
siekały i łuskały. Tuż obok sekcja z żywym inwentarzem – głównie kurczaki stłoczone
w ciasnych drewnianych klatkach do granic możliwości. Nie da się ukryć, że
skupiały się na nas wszystkie spojrzenia w okolicy, wygląda na to, że mzungu – biali ludzie, nieczęsto
zapuszczają się w te rejony. Może nie czuliśmy się w związku z tym w 100%
swobodnie, jednak muszę przyznać, że wszechobecne uśmiechy, życzliwe twarze i
pozdrowienia – jambo (cześć, jak
tam?) rozluźniały zdecydowanie atmosferę. Tylko niektóre starsze kobiety,
spoglądały podejrzliwie i na wszelki wypadek nie nawiązywałam kontaktu
wzrokowego, żeby nie rzuciły na mnie czarów.
|
Masaj na targu Kitusu |
Po zmierzchu ulice pustoszeją, a
w mieście, za sprawą skąpego oświetlenia szybko robi się ciemno. Wróciłam więc
do hotelowego pokoju i zasnęłam z zamiarem wczesnej pobudki i niecierpliwie
oczekując, tego, co przyniesie nowy dzień...
|
Tutaj z komarami nie ma żartów! |
|
Gdy miasto śpi, rybacy wypływają na połów. O tym, co udało im się złapać... w następnej notce!:)
|