Azjatycka utopia
Pozostając w tematyce Azji Południowo-Wschodniej, dziś zapraszam do Singapuru - wyspiarskiego miasta-państwa położonego na południowym krańcu Półwyspu Malajskiego. Mimo, że kraj jest niepozornych rozmiarów, to z roku na rok bije kolejne rekordy: najwyższy poziom życia, najniższe bezrobocie, najwyższy poziom edukacji, niemal nieistniejąca przestępczość. Czyżby udało się stworzyć utopijne społeczeństwo?
|
Spacer po Marinie |
|
Singapurskie Downtown |
Pierwsze co przyciąga uwagę, to różnorodność kulturowa Singapuru. Jakoś muszą się oni ze sobą porozumieć, w związku z czym językiem, który najczęściej usłyszymy jest "singlish" - singapurska wersja angielskiego z domieszką chińskiego i malajskiego. Wszem i wobec panuje klimat tolerancji, o czym mogą świadczyć sąsiadujące ze sobą świątynie przeróżnych wyznań - chrześcijańska katedra, meczet, synagoga, świątynie hinduistyczne i taoistyczne. Miasto dzieli się też na dzielnice, w których dominują wpływy poszczególnych społeczności: Little India, Chinatown, Arab Street.
Singapore is a fine city
Patrząc na tą potencjalnie wybuchową mieszankę nasuwa się na myśl pytanie - jaka siła pozwala utrzymać to wszystko w ryzach? Zdaje się, że jest to rygorystycznie egzekwowany system prawa. Zdając sobie sprawę z konsekwencji złamania przepisów skutecznie przechodzi ochota na jakiekolwiek niecne czyny. 500$ za jedzenie w metrze, chłosta za kradzież, kara śmierci za przestępstwa związane z narkotykami. W Singapurskim kodeksie karnym istnieje też wiele zdawałoby się absurdalnych przepisów, jednym z nich jest delegalizacja sprzedaży i używania gumy do żucia. Jeśli więc komuś przyszłoby na myśl przemycenie gumy Orbit,powinien przygotować się na srogą karę jaka niewątpliwie zostanie mu wymierzona za tą zbrodniczą działalność;) Bowiem zakazy i właściwe im kary istnieją nie tylko w kodeksie karnym ale są skrupulatnie egzekwowane. Wysoką grzywnę można zapłacić też za niespuszczenie wody w toalecie, czy podłączenie się do niezabezpieczonej sieci (przecież to hakerstwo!). Przed wyjazdem Singapuru szczególnie warto więc pamiętać, że nieznajomość prawa szkodzi jeśli nie chcemy, by ubyło nam singapurskich dolarów.
|
Na wszelkiego rodzaju zakazy natrafiamy na każdym kroku... jak tu żyć? |
Spacer po Mieście Lwa
A teraz kilka informacji co można zobaczyć podczas dwóch dni w Singapurze. Odległości są na tyle nieduże, że po mieście można spokojnie przemieszczać się na piechotę. Czasem korzystałam też z metra, lub z taksówek, których ceny są naprawdę przystępne. Na początek przespacerowałam się do Mariny, nad którą dominuje tak charakterystyczny dla panoramy Singapuru budynek Marina Bay Sands. W marinie znajdują się ponadto hotele, luksusowe rezydencje i galerie oraz posąg Merliona - mitycznego stwora o łbie lwa i tułowiu ryby, będącego symbolem Singapuru. On też dał początek nazwie miasta, "singa" to w sanskrycie lew, a "pura" - miasto.
|
Mityczny Merlion sprawujący pieczę nad miastem |
Nieopodal Mariny znajdują się Gardens By The Bay - ogród botaniczny nie z tej planety. Już z daleka widoczne są drzewo-podobne konstrukcje, na któe można się wspiąć aby ujrzeć widok na zieloną okolicę. Poza tym możemy podziwiać różnorodne style projektowania ogrodów: chiński, malajski, idndyjski oraz kolonialny. Na terenie Gardens By The Bay znajdują się też dwa ogromne pawilony - w jednym z nich mieści się palmiarnia, drugi zaś stylizowany jest na las deszczowy. Muszę przyznać, że rozmach całego projektu robi duże wrażenie, wspaniałe połączenie piękna natury i technologii XXI wieku.
|
Futurystyczne Gardens By The Bay |
|
Pawilon Cloud Forest |
Singapur na talerzu
Następnie pospacerowałam w stronę Chinatown zatrzymując się po drodze w Lau Pa Sat. Jest to jedna z wielu hal gastronomicznych, w których można spróbować smakołyków z różnych zakątków Azji. Różnorodne pawilony na pewno zaspokajają gusta tak wielokulturowego społeczeństwa Singapuru. O ile ceny w Singapurze mogą przyprawić o zawrót głowy, to jedzenie jest tam na szczęście tanie i świetnej jakości. Ja miałam okazję spróbować kilka lokalnych smakołyków i wszystkie przypadły mi do gustu.
|
Jeden z licznych food court, w których stołują się Singapurczycy - Lau Pa Sat |
|
Laksa - będąc w Singapurze trzeba spróbować |
Czego warto spróbować będąc w Singapurze? Na pierwszy ogień - Laksa, pyszna zupa na bazie mleka kokosowego i curry z dodatkiem owoców morza i różnych innych bonusów. Skusiłam się też na inne singapurskie klasyki: Hainanese Chicken Rice i Carrot Cake, które występuje w wydaniu czarnym, białym lub combo, i jak się okazało nie ma nic wspólnego ani z ciastem, ani z marchewką. Są to obficie przyprawione farfocle z mąki ryżowej, których smak określiłabym jako placki ziemniaczane w orientalnym wydaniu, jednym słowem - jest całkiem ok.
|
Hainanese Chicken Rice, kolejny Singapurski smakołyk (a to po lewej to zupa-deser z czerwonej fasoli, nie do końca moje smaki). Pożywny obiad za jedyne 3$ |
Chinatown
Chinatown stanowiło miłą odmianę po sterylnej i nieco bezdusznej Marinie. Mnóstwo straganów z pamiątkami, ulice obwieszone lampionami, chińska stylizacja w dosyć specyficznym, właściwym chyba tylko Singapurowi wydaniu. W Chinatown jest też kilka świątyń, które można odwiedzić. Spoglądające na mnie krowie posągi na murach zachęciły mnie do wejścia do hinduistycznej Sri Mariamman Temple.
|
Chinatown |
|
Nawet fotografowanie jest tu zakazane... |
|
Panteon hinduistycznych bóstw w świątyni Sri Mariamman |
Singapur, jak chyba wszystkie miasta Azji Południowo-Wschodniej zaczyna tętnić życiem po zmierzchu. Życie nocne skupia się w kompleksie Clarke Quay - znajdziemy tam całą masę barów, klubów i restauracji - do wyboru do koloru. W dodatku pośrodku całej tej struktury posadzkę pokrywa spora sadzawka, a przestrzeń mieni się kolorowymi reflektorami, ale czad!;)
|
Clarke Quay - za dnia prezentuje się niewinnie... |