Miałam pisać dziś o Hong Kongu, jednak przeglądając foldery
ze zdjęciami uświadomiłam sobie, że na blogu istnieje obszerna luka w postaci
nieco zaniedbanego przeze mnie kontynentu amerykańskiego. Tak więc zamiast Hong
Kongu będzie dziś o Seattle.
Pocztówka z Seattle. Space Needdle |
PIKE PLACE MARKET
Sercem Seattle jest tętniący życiem targ Pike Place Market a
sekcja rybna jest zdecydowanie jego największą atrakcją. Za każdym razem, gdy jakaś
ryba zostanie sprzedana, sprzedawcy przerzucają ją z jednego straganu na drugi
w akompaniamencie pokrzyków i przyśpiewek aby na koniec zgrabnie zawinąć ją w
pakunek i wręczyć klientowi. W okolicach targu znajduje się też sporo barów i
restauracji. Warto skusić się na lokalny przysmak, jakim jest treściwa potrawka
chowder. Najlepszy podobno w barze Pike Place Chowder, tam się więc wybrałam.
Zupa była pełna małży, sycąca i rozgrzewająca, w sam raz na kapryśną tego dnia
pogodę. Niestety sława miejsca zwabiła spory tłum, w związku z czym, zanim
udało mi się ją skosztować, musiałam cierpliwie odczekać sporo czasu w kolejce.
Alternatywą może być pyszne i świeże fish & chips w jednym z
przylegających do targu barów.
Plac przy Pike Place Market |
Jack's. Pasażerka na locie poleciła mi, żeby na fish'n 'chips przyjść właśnie tu |
Na straganie w dzień targowy |
Tuż obok targu znajduje się Starbucks. Niby nic w tym
nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że był to pierwszy lokal tej sieciówki, która
wkrótce rozrosła się na iście monstrualną skalę. Został on otwarty w 1971 roku
i po dziś dzień zachowano w nim oryginalny, skromny wystrój wnętrza.
Mimo, że nie jestem fanką tej sieciówki, to tym razem nie omieszkałam wpaść na
frappuccino;)
Pierwszy Starbuck's - doczekał się potem kilku filii |
GUM WALL
Dosłownie dwa kroki dalej znajduje się zdecydowanie jedna z
najdziwniejszych atrakcji turystycznych, jakie dane mi było zobaczyć. Właściwie
to najpierw ją poczułam, bo już z odległości kilkunastu metrów w powietrzu
unosi się charakterystyczny słodkawy zapach. Po chwili już wiadomo o co chodzi
– Gum Wall to nie tylko ściana, na co wskazywałaby nazwa, a cały zaułek
szczelnie oblepiony przeżutą gumą balonową! Witamy w Ameryce! Gumy zaczęto
przyklejać tu w 1993 roku i miejsce szybko znalazło się na niechlubnej
liście atrakcji turystycznych charakteryzujących się najwyższym stężeniem zarazków. Abstrahując od
kwestii higienicznych, Gum Wall jakby nie patrzeć jest humorystycznym wytworem
sztuki ulicy, na widok tego dziwactwa od razu nasunęło mi się na myśl skojarzenie ze zdobiącymi ściany muzeów płótnami Jacksona Pollocka w nieco zmodyfikowanej wersji.
GRUNGE I HIPSTERZY
Popołudnie spędziłam na błąkaniu się po ulicach i obserwowaniu
ludzi wokół mnie. A uwierzcie mi, jest co oglądać. Ogólnie mieszkańcy Seattle
sprawiają wrażenie wyluzowanych, towarzyskich i żyjących na nieco spowolnionych
obrotach (przynajmniej w stosunku do innych amerykańskich miast, w których
byłam). Może właśnie dlatego Seattle ma w sobie coś z atmosfery odległej
prowincji na dalekiej północy. O, a skoro już o sennej prowincji mowa – fanów serialu
Miasteczko Twin Peaks może zainteresować fakt, że North Bend, w którym był on
kręcony znajduje się nieopodal.
Uliczna twórczość |
Lekkie śniadanko w IHOP |
Ale wracając do Seattle, klimat lat 90. wciąż wisi tu w powietrzu, choćby przez fakt,
że wiele ludzi sprawia wrażenie jakby właśnie wtedy skompletowana została
ostatnio ich garderoba. Jak przystało na miejsce narodzin subkultury grunge’owej,
dżinsowe rurki i flanelowe koszule wciąż są tu na topie. Choć chyba jednak
niedługo na dobre post-grunge zostaną wyparci przez równie licznych tu
hipsterów. Ich ślady są w mieście wszechobecne, z wyniesioną na piedestał kulturą
kawy, i wszechobecnymi brodatymi drwalo-podobnymi kolesiami popijającymi piwo
przy dźwiękach muzyki płynącej z winylowych płyt.
Jednym z najbardziej hipsterskich miejsc w mieście jest
Capitol Hill, gdzie spędziłam wieczór z załogą. Odwiedziliśmy kilka świetnych
barów, w tym zakręcony Unicorn, po czym przekąsiliśmy po „polskim hot dogu”,
który jest obowiązkową pozycją w każdej szanującej się amerykańskiej budce ze
street foodem. Niestety o godzinie 02:01 wszystkie bary zostały ni z tego ni z
owego zamknięte na cztery spusty. Najwyraźniej po tej godzinie w stanie
Waszyngton panuje prohibicja jednak nic straconego, w hotelowym lobby
zapoznaliśmy się z gościami z Alaski, którzy zapobiegliwie zaopatrzyli się
zawczasu w dwie kraty piwa i chętnie się z nami podzielili.
Nieco psychodeliczny bar Unicorn w Capitol Hill |
EXPERIENCE MUSIC PROJECT
Następnego dnia pogoda nie dopisała. Czasem wyjrzało słońce,
ale przez większość dnia chowało się ono za ponurymi chmurami. Postanowiłam więc
wybrać się do któregoś z polecanych przez przewodniki muzeów. Najbardziej
przemawiało do mnie EMP – Experience Music Project, co okazało się strzałem w
dziesiątkę. Już sam budynek projektu Franka O. Gehry’ego robi ogromne wrażenie.
W dodatku znajduje się tuż obok najsłynniejszej budowli Seattle, widniejącej na chyba wszystkich pocztówkach i magnesach - wysokiej na
184m Space Needdle.
Gmach EMP projektu Franka Gehry'ego |
Do EMP wybrałam się trochę z braku laku, a skończyło się na tym, że zatraciłam rachubę czasu i spędziłam tam dobre kilka godzin. Jest to non-profitowa instytucja poświęcona
szeroko rozumianej popkulturze. Wystawy, które akurat miały miejsce to m.in.:
Wild Blue Angel: Hendrix Abroad, 1966-1970,
Indie Game Revolution, Infinite Worlds of Science Fiction,
Hello! Exploring the Supercute World of Hello Kitty oraz
Nirvana: Taking Punk to the Masses.
Każda z nich zorganizowana była na najwyższym poziomie i wciągała na długi czas za sprawą rewelacyjnego doboru eksponatów, interaktywnych dodatków i świetnych komentarzy.
Wild Blue Angel: Hendrix Abroad, 1966-1970,
Indie Game Revolution, Infinite Worlds of Science Fiction,
Hello! Exploring the Supercute World of Hello Kitty oraz
Nirvana: Taking Punk to the Masses.
Każda z nich zorganizowana była na najwyższym poziomie i wciągała na długi czas za sprawą rewelacyjnego doboru eksponatów, interaktywnych dodatków i świetnych komentarzy.
Główny hall EMP. W tle rzeźba skonstruowana z setek gitar |
Ekspozycja na temat niezależnych gier komputerowych, tzw. indie |
Jak się okazuje w
Seattle od lat istnieje imponująca scena muzyczna, a i dziś często można załapać się
na świetne koncerty na żywo o czym przekonałam się
poprzedniej nocy. To
Seattle i okolice zrodziły takie sławy jak m.in.
Jimi Hedrix,
Nirvana, Alice in Chains, Pearl Jam czy Foo Fighters!
Ekspozycja na temat Nirvany, do której mam spory sentyment
była dla mnie wisienką na torcie. Zabiera
nas ona w muzyczną podróż po pogrążonym w kryzysie gospodarczym stanie
Waszyngton lat 90. Wtedy to w garażach, z dala od wielkiego przemysłu
fonograficznego kilka grup zaczęło grać nową muzykę o charakterystycznym,
szorstkim brzmieniu i przepełnionych goryczą i rezygnacją tekstach dając początek
nowej subkulturze, która szybko nabrała światowego zasięgu.
Manekin, który widniał na okładce ostatniego albumu Nirvany - In Utero |
W tym miejscu nie obędzie się bez jakiegoś kawałka Nirvany...
Jak już wspominałam, ekspozycja wciągnęła mnie na dobre. Psychodeliczny supersłodki świat Hello Kitty okazał się świetną odskocznią od ponurych grunge'owych klimatów.
Gdy wreszcie wyszłam z EMP, słońce wyszło na chwilę, żeby pozwolić mi
na zdjęcia iglicy w pełnej krasie. Trwało to jednak moment, bo po chwili niebo
znów zasnuło się chmurami. Co warto jeszcze wiedzieć o Seattle, to to, że sporo
tu pada. Bez parasola ani rusz. Tego dnia w dodatku rozpętała się wichura,
która sprawiła, że samolot, którym miałam wracać tuż przed lądowaniem zawrócił
do kanadyjskiego Vancouver. W związku z opóźnieniem czekałam więc na jednym z
najwyższych pięter naszego hotelu dosłownie czując pod stopami jak wieżowiec
uginał się pod wpływem wiatru. Było to na tyle dziwne uczucie, że próbowałam
sobie wmówić, że to moja wyobraźnia płata mi figle, ale jak się okazało, nie
byłam jedyną osobą, której grunt chwiał się pod nogami. Spojrzałam za oknem na szarobure downtown i przypomniało mi się wzniosłe
hasło na tutejszych tablicach rejestracyjnych: „Washington. Evergreen state”.
Panorama downtown z okna hotelu |