Pisałam ostatnio o Paryżu etnicznym, tym razem zapraszam na przechadzkę.
Niedzielne popołudnie nad Sekwaną. Od razu zaznaczam, że Francuzi traktują
przysługujący im niedzielny wypoczynek śmiertelnie poważnie, więc nici z
window-shoppingu, wszystko jest pozamykane na cztery spusty.
|
Pamiętacie Amelię? |
Rozpoczynam od wspinaczki na Montmartre. Spod bazyliki Sacre
Coeur rozciąga się piękny widok (alternatywa dla wieży Eiffla – jaki jest sens stania w kolejce po to, by
zobaczyć panoramę Paryża bez wieży w tle;)) Posnułam się trochę uliczkami
Montmartru, choć pseudoartystyczna aranżacja zamieniająca całą dzielnicę w coś
na kształt makiety filmowej, nachalni sprzedawcy pamiątek i lęk przed
zadeptaniem przez dzikie tumy obwieszone teleskopowymi obiektywami szybko mnie
stamtąd wypłoszyły. Wrócę po sezonie.
|
Oblężenie wzgórza |
|
Oblężenie Montmartru c.d. |
Spacer bulwarem de Clichy wśród jarzących
się neonów SEX-shopów, przecież Paryż to miasto miłości! Tam też podjęłam próbę
wypożyczenia roweru miejskiego. System rowerów w Paryżu nazywa się Velib, i w
teorii brzmi super – za 2€ dziennie można przejechać miasto wzdłuż i wszerz.
Kolejne opłaty są naliczane po 30 minutach, więc wystarczy, że przed upływem
tego czasu znajdziemy stojak, oddamy rower i weźmiemy następny. Niestety
maszynka do pobierania opłat nie zaakceptowała mojej karty, może następnym
razem się uda.
|
Na zakupy! |
|
Tour de France łączy pokolenia |
Następnie, nie rowerem, a metrem, przemieściłam się pod
Pałac Inwalidów, gdzie odbywał się wielki niedzielny piknik. Spacerując wzdłuż
brzegów Sekwany moją uwagę przyciągnął ogromny tłum okupujący cały prawy brzeg rzeki.
Okazało się, że trafiłam przypadkiem na finał Tour de France! Brakuje mi słów,
aby opisać entuzjazm jaki tam panował i którym się szybko zaraziłam. Tak więc i
ja stałam przez jakiś czas na czubkach palców, wyczekując z niecierpliwością
kolejnych niezłomnych kolarzy, którym udało się ukończyć wyczerpującą
rywalizację i oklaskując ich gromkimi brawami.
|
Niecierpliwe oczekiwanie i towarzyszący mu entuzjazm |
|
Jadą, jadą! |
Wpadłam na chwilę na dziedziniec Luwru, po czym wróciłam nad
Sekwanę, a tam – plażowanie na całego. Było wszystko co potrzeba do udanego
plażingu – piasek, parasole, grabki i wiaderka, egzotyczne
koktajle, leżaki i prysznice. Jedyne czego brakowało to morze i słońce, ale nie
ma to jak potęga autosugestii. Przez chwilę nawet zapomniałam, że nie wzięłam
ze sobą bikini.
|
Relaks nad Sekwaną |
|
Prawie jak na Karaibach! |
|
2 wieże - ta pierwsza zbudowana jest z... krzeseł |
Następnie skierowałam się w
stronę wysp – mój cel był jasny i ściśle zdefiniowany – Île Saint-Louis, Maison Berthillon. Tam w Paryżu chodzi się na lody, a letnie niedzielne popołudnie to
wręcz wymarzone ku temu okoliczności. Potem przemieściłam się na lewy brzeg i
piknikowałam z bagietką, serem, winem i katedrą Notre Dame. Pozostałam sama ze
swoim zachwytem i rozmyślałam sobie o tym i o owym. Obserwując życie miasta toczące się wokół mnie, tak siedziałam i dumałam o kryjącej się za murami Luwru onieśmielającej ilości dzieł sztuki, o scenach i obrazach z francuskiej kinematografii i o francuskiej miłości.. do sera. Czy wiecie, że Francja może się poszczycić już nie 246
(jak za czasów de Gaulle'a), a ok. 400 jego gatunkami? Próbowałam też pojąć nie
do końca zrozumiały dla mnie fenomen makaroników. Obserwowałam przechodniów z
psami, coś jest w teorii, że przypominają one swoich właścicieli, ciekawe, w którym kierunku zachodzi ta zależność? Siedziałam i
dumałam o tym, jak Paryż wymyka się wszelkim definicjom, jak
bardzo jest nieokiełznany, dziki, wyzbyty pruderii i może właśnie dlatego tak
fascynujący. Z plakatów, witryn atakują nas obrazy kipiące od erotyzmu, które w
większości krajów uznane byłyby za niestosowne. Miłość rzeczywiście wisi w
powietrzu, zakochane pary spacerują nad Sekwaną szepcząc sobie do uszka wyznania
miłosne, obiecują sobie dozgonną miłość a świadectwem tych obietnic pozostają
kłódki na Pont des Arts i kluczyki do nich utopione w mętnych wodach rzeki.
|
Oto gwarancja dozgonnej miłości, Pont des Arts |
|
Cel mojej niedzielnej pielgrzymki |
|
Piknikowanie na lewym brzegu |
|
Laduree- makaroniki z najwyższej półki, ale te akurat
aż tak mnie nie zachwyciły |
Podczas długiej
podróży metrem miałam okazję podszlifować swój francuski. Współpasażer wskazał
na mój zegarek, mówiąc, że się spieszy o 2h, na co odpowiedziałam, że jutro
wracam tam, skąd przyjechałam, więc nie opłaca mi się go już przestawiać. Po
chwili do rozmowy przyłączyły się kolejne osoby – bardzo pozytywny Kameruńczyk
i pewna starsza pani. Podróż rozklekotanym stęchłym metrem upłynęła w mgnieniu
oka, niczym TGV. Dementuję pogłoski jakoby Francuzi byli nieprzystępni i aroganccy.
|
Bardzo chętnie! |
|
Pamiątki z Paryża
|