poniedziałek, 5 stycznia 2015

Singapur. W paszczy Miasta-Lwa


Azjatycka utopia

Pozostając w tematyce Azji Południowo-Wschodniej, dziś zapraszam do Singapuru - wyspiarskiego miasta-państwa położonego na południowym krańcu Półwyspu Malajskiego. Mimo, że kraj jest niepozornych rozmiarów, to z roku na rok bije kolejne rekordy: najwyższy poziom życia, najniższe bezrobocie, najwyższy poziom edukacji, niemal nieistniejąca przestępczość. Czyżby udało się stworzyć utopijne społeczeństwo?

Spacer po Marinie
Singapurskie Downtown 

Pierwsze co przyciąga uwagę, to różnorodność kulturowa Singapuru. Jakoś muszą się oni ze sobą porozumieć, w związku z czym językiem, który najczęściej usłyszymy jest "singlish" - singapurska wersja angielskiego z domieszką chińskiego i malajskiego. Wszem i wobec panuje klimat tolerancji, o czym mogą świadczyć sąsiadujące ze sobą świątynie przeróżnych wyznań - chrześcijańska katedra, meczet, synagoga, świątynie hinduistyczne i taoistyczne. Miasto dzieli się też na dzielnice, w których dominują wpływy poszczególnych społeczności: Little India, Chinatown, Arab Street.


Singapore is a fine city

Patrząc na tą potencjalnie wybuchową mieszankę nasuwa się na myśl pytanie - jaka siła pozwala utrzymać to wszystko w ryzach? Zdaje się, że jest to rygorystycznie egzekwowany system prawa. Zdając sobie sprawę z konsekwencji złamania przepisów skutecznie przechodzi ochota na jakiekolwiek niecne czyny. 500$ za jedzenie w metrze, chłosta za kradzież, kara śmierci za przestępstwa związane z narkotykami. W Singapurskim kodeksie karnym istnieje też wiele zdawałoby się absurdalnych przepisów, jednym z nich jest delegalizacja sprzedaży i używania gumy do żucia. Jeśli więc komuś przyszłoby na myśl przemycenie gumy Orbit,powinien przygotować się na srogą karę jaka niewątpliwie zostanie mu wymierzona za tą zbrodniczą działalność;) Bowiem zakazy i właściwe im kary istnieją nie tylko w kodeksie karnym ale są skrupulatnie egzekwowane. Wysoką grzywnę można zapłacić też za niespuszczenie wody w toalecie, czy podłączenie się do niezabezpieczonej sieci (przecież to hakerstwo!). Przed wyjazdem Singapuru szczególnie warto więc pamiętać, że nieznajomość prawa szkodzi jeśli nie chcemy, by ubyło nam singapurskich dolarów. 

Na wszelkiego rodzaju zakazy natrafiamy na każdym kroku... jak tu żyć?

Spacer po Mieście Lwa

A teraz kilka informacji co można zobaczyć podczas dwóch dni w Singapurze. Odległości są na tyle nieduże, że po mieście można spokojnie przemieszczać się na piechotę. Czasem korzystałam też z metra, lub z taksówek, których ceny są naprawdę przystępne. Na początek przespacerowałam się do Mariny, nad którą dominuje tak charakterystyczny dla panoramy Singapuru budynek Marina Bay Sands. W marinie znajdują się ponadto hotele, luksusowe rezydencje i galerie oraz posąg Merliona - mitycznego stwora o łbie lwa i tułowiu ryby, będącego symbolem Singapuru. On też dał początek nazwie miasta, "singa" to w sanskrycie lew, a "pura" - miasto.

Mityczny Merlion sprawujący pieczę nad miastem


Nieopodal Mariny znajdują się Gardens By The Bay - ogród botaniczny nie z tej planety. Już z daleka widoczne są drzewo-podobne konstrukcje, na któe można się wspiąć aby ujrzeć widok na zieloną okolicę. Poza tym możemy podziwiać różnorodne style projektowania ogrodów: chiński, malajski, idndyjski oraz kolonialny. Na terenie Gardens By The Bay znajdują się też dwa ogromne pawilony - w jednym z nich mieści się palmiarnia, drugi zaś stylizowany jest na las deszczowy. Muszę przyznać, że rozmach całego projektu robi duże wrażenie, wspaniałe połączenie piękna natury i technologii XXI wieku. 



Futurystyczne Gardens By The Bay
Pawilon Cloud Forest

Singapur na talerzu

Następnie pospacerowałam w stronę Chinatown zatrzymując się po drodze w Lau Pa Sat. Jest to jedna z wielu hal gastronomicznych, w których można spróbować smakołyków z różnych zakątków Azji. Różnorodne pawilony na pewno zaspokajają gusta tak wielokulturowego społeczeństwa Singapuru. O ile ceny w Singapurze mogą przyprawić o zawrót głowy, to jedzenie jest tam na szczęście tanie i świetnej jakości. Ja miałam okazję spróbować kilka lokalnych smakołyków i wszystkie przypadły mi do gustu.

Jeden z licznych food court, w których stołują się Singapurczycy - Lau Pa Sat
Laksa - będąc w Singapurze trzeba spróbować

Czego warto spróbować będąc w Singapurze? Na pierwszy ogień - Laksa, pyszna zupa na bazie mleka kokosowego i curry z dodatkiem owoców morza i różnych innych bonusów. Skusiłam się też na inne singapurskie klasyki: Hainanese Chicken Rice i Carrot Cake, które występuje w wydaniu czarnym, białym lub combo, i jak się okazało nie ma nic wspólnego ani z ciastem, ani z marchewką. Są to obficie przyprawione farfocle z mąki ryżowej, których smak określiłabym jako placki ziemniaczane w orientalnym wydaniu, jednym słowem - jest całkiem ok.

Hainanese Chicken Rice, kolejny Singapurski smakołyk (a to po lewej to zupa-deser z czerwonej fasoli, nie do końca moje smaki). Pożywny obiad za jedyne 3$

Chinatown


Chinatown stanowiło miłą odmianę po sterylnej i nieco bezdusznej Marinie. Mnóstwo straganów z pamiątkami, ulice obwieszone lampionami, chińska stylizacja w dosyć specyficznym, właściwym chyba tylko Singapurowi wydaniu. W Chinatown jest też kilka świątyń, które można odwiedzić. Spoglądające na mnie krowie posągi na murach zachęciły mnie do wejścia do hinduistycznej Sri Mariamman Temple.


Chinatown
Nawet fotografowanie jest tu zakazane...
Panteon hinduistycznych bóstw w świątyni Sri Mariamman 


Singapur, jak chyba wszystkie miasta Azji Południowo-Wschodniej zaczyna tętnić życiem po zmierzchu. Życie nocne skupia się w kompleksie Clarke Quay - znajdziemy tam całą masę barów, klubów i restauracji - do wyboru do koloru. W dodatku pośrodku całej tej struktury posadzkę pokrywa spora sadzawka, a przestrzeń mieni się kolorowymi reflektorami, ale czad!;)

Clarke Quay - za dnia prezentuje się niewinnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...