wtorek, 23 września 2014

Dżakarta. Żar tropików i spalin.


Flaga Indonezji wygląda jakby... znajomo

Do Dżakarty leciałam nie oczekując zbyt wielu atrakcji. Tradycyjnie przed wyjazdem przeprowadziłam małą kwerendę internetową i szczerze mówiąc opinie wystawione tej metropolii przez większość podróżników nie brzmiały zbyt zachęcająco. Najczęściej pojawiały się słowa – brudna, tłoczna i zakorkowana. Trudno mi się z tym nie zgodzić i na pewno wypada blado w porównaniu z innymi miejscami, które ma do zaoferowania Indonezja, jak rajskie plaże Bali czy świątynie Yogyakarty. Jednak jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. A ja pokażę Wam, że Dżakarta da się lubić.

Monas, czyli Monumen Nasional

Moją wędrówkę rozpoczęłam od chyba najbardziej charakterystycznego punktu tego miasta – ogromnego pomnika zwanego „Monas”. Otacza go gigantyczny plac, przez który brnąc poczułam się w pewnym momencie jak kurcząca się, przybierająca różowy kolor krewetka wrzucona na rozżarzoną patelnię. Minęłam nie mniej monumentalne świątynie zdające się prowadzić ze sobą ekumeniczną dysputę - meczet i katedrę katolicką. Nieco dalej jakieś budynki rządowe. Okolica nie była jednak szczególnie przyjazna, więc postanowiłam przemieścić się na Stare Miasto, na które składa się dosłownie kilka ulic odchodzących od placu Fatahillah. Są one zamknięte dla ruchu samochodowego, co pozwoliło mi na chwilę odetchnąć z ulgą i zapomnieć o nieustannym ścisku, wrzasku klaksonów i smrodzie spalin. Na placu znajduje się wiele wypożyczalni rowerów w stylu retro – nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności. Do wyboru do koloru, ja zdecydowałam się na czerwony, choć kusił też ten fioletowy i trawiastozielony. W zestawie otrzymuje się kask (wersja męska) lub kapelusz (wersja damska) w pasującym do roweru kolorze, urocze! Co mnie urzekło, to też brak jakichkolwiek formalności, po prostu bierze się rower i obiecuje się go zwrócić i uiścić symboliczną opłatę o ustalonej porze.

Rowery retro - do wyboru, do koloru!
Mury pamiętające czasy kolonialne
Kolejne wspomnienie czasów kolonialnych - Cafe' Batavia

Na rowerze przejechałam się do portu, po tym jak napotkany na drodze człowiek ryzykując własnym życiem wyskoczył na środek jezdni, aby przerwać nigdy niekończący się ciąg aut i pozwolić mi przejechać na drugą stronę. I tak w czerwonym kapeluszu i z wiatrem we włosach mknęłam slalomując między kurczakami i wychudzonymi kotami, mijałam rybaków plecących sieci, prowizoryczne budki z jakimś jedzeniem, klatki z papużkami, przy czym co druga osoba pozdrawiała mnie z uśmiechem „hello miss!”.

Pan z uśmiechem na ustach szykuje dla mnie porcję pysznych sate

Będąc białym człowiekiem trudno poruszać się po Dżakarcie bez wzbudzania emocji – od życzliwej ciekawości, po prawdziwą sensację kończącą się zazwyczaj całą sesją zdjęciową kolejno z każdym członkiem rodziny. Jedna dziewczyna spodziewająca się dziecka podeszła do mnie:

- Hello miss, czy mogę Cię o coś zapytać? Jestem w ciąży i miałam sen, że pokazuję mojemu dziecku zdjęcie z białym człowiekiem. Czy mogę zrobić sobie z Tobą zdjęcie?

Trochę ekstrawagancka prośba, ale jak mogłabym odmówić! Dzieciaki ze szkoły fotografowały się ze mną zbiorowo i przeprowadzały wywiady – istne szaleństwo, miałam przez jeden dzień namiastkę życia w blasku reflektorów. Było miło, ale chyba na dłuższą metę przestałoby mnie to bawić… tym bardziej, że czułam, że traktowano mnie raczej jak jakiś chodzący na dwóch nogach talizman, niż jak top madl;P

Jedna z wielu sesji zdjęciowych, i top madl Zofia
Główna ulica starego miasta Dżakarty

To taka mała dygresja, teraz powróćmy do portu. Przy nadbrzeżu ustawione w rzędzie nadrdzewiałe statki, wokół praca wre. Dokerzy zajmują się ręcznym przeładunkiem towarów, wnoszą po wąskich sękatych deskach ogromne, ciężkie pakunki. Wszyscy pozdrawiają mnie znanym już „hello miss” i zapraszają na pokład. Tym razem stosując się do zasady ograniczonego zaufania nie skorzystałam z zaproszenia, może następnym razem uda mi się kogoś wyciągnąć na wspólną wycieczkę, w grupie zawsze raźniej!

Rowerowa przejażdżka do portu

Wszechobecne slumsy, góry śmieci, spaliny i nigdy nie przemijające korki uliczne, których nawet nie da się opisać słowami wpisane są w codzienność Dżakarty, życie mieszkańców musi być prawdziwą walką o przetrwanie! Samo miasto zdaje się funkcjonować na dwóch poziomach. Poprzecinane jest siecią estakad, autostrad i linii kolejowych, pod którymi toczy się niemal podziemne życie – morze slumsów, prowizorycznych domów z tektury i blachy falistej. Wystarczy przejechać jednak tak niewiele aby znaleźć się w nowoczesnych centrach handlowych i kreowanych na modłę zachodnią kompleksach rezydencjalnych. Kontrasty, aż oczy bolą…

Nowoczesne oblicze Dżakarty


Mieszkańcy Dżakarty sprawili, że miasto to objawiło mi się w dużo bardziej pozytywnym świetle niż to, co widziały oczy. Ciekawscy, otwarci, chętnie nawiązujący rozmowę i całkiem sprawnie posługujący się angielskim. Nawet krótka rozmowa, sprawi, że poczujemy się jak gość, a nie chodząca portmonetka, co niestety jest dosyć charakterystyczne w miejscach zalanych przez turystyczną stonkę;). I last but not least - indonezyjskie smaki, które mnie absolutnie oczarowały i dla których chętnie wrócę do Dżakarty po raz kolejny i kolejny. Ale o tym w następnym odcinku.

1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...