czwartek, 10 lipca 2014

Seul Gangnam Style






























Seul jest wielką najeżoną wieżowcami metropolią, gdzie sceneria hi-tech łączy się z wielkim poszanowaniem tradycji i historii. Miasto jest wielkie, poruszać się po nim można jednak całkiem sprawnie dzięki sieci metro, której schemat przypomina do złudzenia miskę nudli. Seul sprawił na mnie wrażenie miasta dryfującego na wodzie, wieżowce rzucają długie cienie na jej powierzchnię, wszędzie wiją się długie, smukłe mosty, co najlepiej widać w drodze z dosyć odległego lotniska do centrum. Podobno w Seulu pada dużo i często, co tłumaczyłoby skąd te wielkie, rozłożyste dachy nad historycznymi budynkami. Ja miałam tym razem szczęście trafić do Seulu pewnego letniego, słonecznego dnia.

  


Ze względu na rozmiary Seulu, na początku miałam drobne problemy z orientacją przestrzenną. Świetnym punktem odniesienia jest wieża telewizyjna Namsan Tower widoczna chyba z każdego miejsca w mieście. Moją bazą wypadową była dzielnica Gangnam (tak, jak się okazuje Gangnam to dzielnica Seulu, zresztą bardzo „posh”). Wieczorem postanowiłam poeksplorować trochę okolicę. Każda aleja, ulica, plac i zaułek wypełnione były ludźmi. Miasto to przechodzi niesamowitą wręcz metamorfozę – o ile za dnia wydaje się bardzo spokojne, o tyle wieczorem zaczyna wręcz tętnić życiem. Hitem są knajpki z barbecue – przy każdym stoliku znajduje się grill z fantazyjnym okapem i klienci własnoręcznie mogą sobie przyrządzić pyszne danie – zazwyczaj wieprzowinę z mnóstwem przeróżnych dodatków.

Typowa uliczka z koreańskim barbecue


Za dnia wybrałam się do cesarskiego pałacu Gyeongbok z XIV wieku. Pojechałam tam z zamiarem szybkiego rzucenia okiem na historyczną architekturę, co przerodziło się w całkiem długą wycieczkę. Za pierwszą bramą pojawia się budynek pałacu z ogromnym dziedzińcem, za którym kryją się kolejne dziedzińce. Za nimi labirynt pawilonów, ogrody i kolejne dziedzińce za którymi trafiamy na kolejne pawilony;) Cały kompleks jest bardzo rozbudowany i stopniowo odkrywa przed odwiedzającymi kolejne zaułki i zakamarki. W pewnym momencie, na terenach pałacowych otoczonych pobliskimi górami, siedząc przy sadzawce kwitnących lotosów naprawdę ciężko mi było uwierzyć, że wciąż jestem w centrum 10milionowego miasta.


Gwardzista przy bramach pałacu
Tradycja i nowoczesność na jednym obrazku


Sadzawka kwitnących lotosów

Na terenie pałacu znajduje się też świetny skansen, w którym można zajrzeć do tradycyjnego koreańskiego domostwa. Na podwórzu ceramika do kiszenia kimchi (o którym mowa będzie w kolejnym akapicie), w pobliżu jest też młyn, ogródek, jakieś nagrobki i pomnik tramwajarza. Ogólnie to niezłe mydło i powidło, każdy znajdzie tam coś dla siebie!

Koreański skansen
Ceramika do kiszenia kimchi

Nagrobek jakiegoś generała

Lunch przekąsiłam przy okazji zakupów na Namdaemun Market. Poprzechadzałam się między kolorowymi straganami, po czym zjadłam miskę ryżu z kimchi. Kimchi to temat na osobną książkę, jest wszechobecne w kuchni koreańskiej, a sami Koreańczycy zdają się pałać do niego szczerą i żarliwą miłością. No dobrze, już wyjaśniam co to takiego.. krótko mówiąc to kiszona kapusta pekińska, przyprawiona m. in. chilli, imbirem, małymi marynowanymi rybkami, cukrem. To tylko taki skrótowy opis, który nawet w najmniejszym stopniu nie oddaje intensywnego smaku tego cuda. Dodam, że poza podstawowym składnikiem i analogicznym procesem produkcji koreańskie kimchi ma z naszą kiszoną kapustą niewiele wspólnego;) No więc w Seulu kimchi dodaje się wszędzie i do wszystkiego, może pełnić funkcję przekąski, przystawki, sałatki albo przyprawy, a na dźwięk słowa "kimchi" na koreańskich twarzach pojawia się szeroki uśmiech i błysk w oku. W Korei potrawy jada się metalowymi pałeczkami, co jest chyba ewenementem w Azji – taka lokalna ciekawostka.   

Street food - samo zdrowie!;)
Zamiast menu - to nie są atrapy!
Uliczna sprzedaż cukierków, landrynek i orzeszków
Korea to skarpetkowy raj!
Podsumowując, spędziłam w Seulu bardzo przyjemny czas. Miasto mimo swoich rozmiarów jest bardzo przyjazne, pełne zieleni i niesamowicie czyste. Można nawet zapomnieć o wiszącej nad nim groźbie ofensywy ze strony przyczajonego wrogiego reżimu, a granica jest odległa o niespełna 60 km! Czasem przypominają o niej tylko maski gazowe na stacjach metra, czy też oznakowanie wskazujące drogę do najbliższego schronu. Mam już całą listę miejsc, do których nie udało mi się dotrzeć, i które zostawiam sobie na kolejną wizytę w Korei, to był weekend w stylu Gangnam! 

Maski gazowe na stacjach metra - na wszelki wypadek...

Na zakończenie aż się prosi o ten miły akcent:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...