Dzisiaj notka-wyzwanie. Bo jak tu pisać o Wenecji nie
popadając w banał i lukrowane wyrazy zachwytu. Ostatnio byłam tam jako mała
dziewczynka, a w mojej pamięci wciąż żywe było wspomnienie gołębi, które
zwabione okruszkami obsiadły mnie na placu św. Marka. Tym bardziej ciekawa byłam więc konfrontacji wczoraj i dziś, miasta na wodzie widzianego oczami małej
dziewczynki i tego, które miało mi się ukazać teraz, gdy zdążyłam już trochę podrosnąć.
W samolocie czułam się przez chwilę jakbym leciała do Osaki.
Japońscy pasażerowie wyposażeni w makroobiektywy, podekscytowani na myśl o
wizycie w mieście, które wyrosło na wodzie. Wzniesiono je na grząskim gruncie
składającym się na 118 wysp, a ciężkie kamienne pałace są po dziś dzień świadectwem
ludzkiego geniuszu technicznego i kreatywności. W ostatnich latach jednak
natura upomina się o swoje i Wenecja z roku na rok zapada się coraz niżej w
mętne wody lido.
Serenissima.
Najjaśniejsza Republika, niegdysiejsza potęga morska, która zręcznie pociągając
za sznurki doprowadziła w 1204 r. do zdobycia i splądrowania Konstantynopola,
wzbogacając się na tym o srebro, złoto, dzieła sztuki i nie mniej cenne w
tamtych burzliwych czasach relikwie.
Pałac Ca' d'Oro |
Niczym spoglądające na nas z witryn i straganów maski, Wenecja
zdaje się mieć dwie twarze. Z jednej strony tę romantyczną, która przyciąga
zakochanych z całego świata. Usadzeni w gondolach w uścisku szepczą sobie czułe
słówka, pragnąc, by chwila ta trwała wiecznie. Druga twarz Wenecji, ta dekadencka,
która chyba najpełniej przejawia się w tak hucznie obchodzonym tu okresie
karnawału. Przez stulecia, nie bacząc na wojny i zarazy, na krótki czas zapominano
o wszelkich troskach i szalona zabawa trwała w najlepsze, a Wenecjanie nie
stronili od najbardziej ekstrawaganckich rozrywek, m. in. wystrzeliwania psów z
armaty ku uciesze gawiedzi.
W tym roku co prawda już po karnawale, ale nie ma tego złego,
co by na dobre nie wyszło - wraz z jego zakończeniem Wenecję opuściła inwazja
turystycznej stonki. Oczywiście sezon turystyczny trwa cały rok, ale z tego,
co zauważyłam większość przyjezdnych porusza się na trasie Rialto – San Marco – Accademia
– Piazzale Roma. Wystarczy więc skręcić w dowolną uliczkę i dać się wciągnąć do
labiryntu mostków i kanałów, aby po chwili rozkoszować się Wenecją tylko dla
siebie. Tylko od czasu do czasu przemknie jakaś czarna gondola, bezgłośnie
tnąc powierzchnię wody, niczym ostrze noża odkrawające cienkie plasterki bresaoli.
Most Rialto - do poł. XIX w. był jedynym mostem łączącym dwa brzegi Canale Grande |
Krzywa wieża w... Wenecji |
Mimo, że plan miasta nie tworzy jakiegoś logicznego
układu, to pomijając krótkie i całkiem przyjemne momenty zabłąkania, orientacja
w terenie jest dosyć prosta. Zawsze najłatwiej odnieść swoją obecną pozycję do
Canale Grande, a spacery bardzo ułatwiają wszechobecne drogowskazy, które prowadzą
do najczęściej uczęszczanych atrakcji, jak Rialto czy San Marco. Tropiąc je, przypominała
mi się gra w podchody, bo czasem strzałki te są dosyć zakamuflowane i
kolorystycznie wtapiają się w kolorystykę murów w barwie sepii.
Jeśli o sepiach mowa, to warto zauważyć, że Wenecja owocami
morza stoi a risotta goszczą na tutejszych stołach częściej niż makarony. Czyż
może być danie bardziej oddające dekadencką aurę otaczającą Wenecję niż czarne
jak smoła risotto al nero di seppia? Podobną barwę jak atrament kałamarnicy przybiera też chlupiąca
nocą w kanałach woda, ledwo oświetlona zimnym, migotliwym światłem latarni.
Piazzetta - po prawej Biblioteka, po lewej Pałac Dożów. |
Dostojna fasada San Marco |
Bizantyńskie, lśniące od mozaik wnętrze San Marco |
Jak można się domyślić, w wyspiarskiej część Wenecji
transport odbywa się głównie drogą wodną. Gondole, wodne taksówki i tramwaje oraz oczywiście
prywatne łodzie (bo po co tu komu rower lub samochód) sprawiają, że na
niektórych kanałach panuje niezły ruch. Głównym traktem komunikacyjnym jest Canale
Grande – chyba najpiękniejsza ulica świata. Miasto też najlepiej prezentuje się
od strony wody, dlatego też na początek wsiadłam do linii nr. 2 wodnego
tramwaju (zwanego tu vaporetto),
którym przepłynęłam Canale Grande na całej długości, od Piazzale Roma aż do
Placu św. Marka. Po drodze mijałam kolejne lekkie, koronkowo zdobione fasady
okazałych pałaców, których odbicia mieniły się w marszczących się falach.
Chlupot wody to dźwięk, który nie opuszcza nas w Wenecji ani na chwilę.
Vaporetto no. 2 |
Ponte dell'Accademia |
Wenecja najpiękniejsza jest o zachodzie słońca. Gdy zbliżał
się zmierzch, swoistą atrakcją byli wszechobecni gondolierzy, którzy akurat
mieli zmianę wachty. Zeszli na ląd i prowadzili głośne dyskusje żywo
gestykulując, albo po prostu zanurzyli nosy w ekrany smartfonów. Charakterystyczne pasiaste swetry przypomniały mi na chwilę o zebrach, które tak niedawno mieniły
mi się w oczach na kenijskim safari.
Gdy słońce zaczyna chować się za horyzont, sylwetki pałaców,
kościołów i koślawych dzwonnic odznaczają się na tle nieba mieniącego się barwami złocistego pomarańczu. Wraz z nadejściem zmierzchu barwy przechodzą w róż,
purpurę i szarzejący błękit. Fale łapczywie łapią ostatnie promienie słońca.
Gdy nadchodzi ciemność ulice pustoszeją i można kluczyć przez dłuższy czas
uliczkami nie napotykając żywego ducha i wsłuchując się w historie opowiadane
przez stare mury: o weneckich kupcach, bardach i kurtyzanach, miłosnych
podbojach Casanowy czy snutych przez dożów intrygach i planach krucjat.
Tyle słów, niech resztę historii dopowiedzą poniższe zdjęcia.
Lew - symbol św. Marka i Wenecji |
Zattere - wymarzona okolica na popołudniową passeggiatę |
Warsztat szkutniczy w okolicy Zattere |
Byłam w Wenecji, ale parę lat temu. Dzięki tym pięknym zdjęciom, miałam taki swoisty powrót do przeszłości..., dziękuję
OdpowiedzUsuńŚwietni tekst i rewelacyjne zdjęcia. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńKris