sobota, 14 marca 2015

Serenissima. Co szepczą weneckie mury?


Dzisiaj notka-wyzwanie. Bo jak tu pisać o Wenecji nie popadając w banał i lukrowane wyrazy zachwytu. Ostatnio byłam tam jako mała dziewczynka, a w mojej pamięci wciąż żywe było wspomnienie gołębi, które zwabione okruszkami obsiadły mnie na placu św. Marka. Tym bardziej ciekawa byłam więc konfrontacji wczoraj i dziś, miasta na wodzie widzianego oczami małej dziewczynki i tego, które miało mi się ukazać teraz, gdy zdążyłam już trochę podrosnąć.



W samolocie czułam się przez chwilę jakbym leciała do Osaki. Japońscy pasażerowie wyposażeni w makroobiektywy, podekscytowani na myśl o wizycie w mieście, które wyrosło na wodzie. Wzniesiono je na grząskim gruncie składającym się na 118 wysp, a ciężkie kamienne pałace są po dziś dzień świadectwem ludzkiego geniuszu technicznego i kreatywności. W ostatnich latach jednak natura upomina się o swoje i Wenecja z roku na rok zapada się coraz niżej w mętne wody lido.

Serenissima. Najjaśniejsza Republika, niegdysiejsza potęga morska, która zręcznie pociągając za sznurki doprowadziła w 1204 r. do zdobycia i splądrowania Konstantynopola, wzbogacając się na tym o srebro, złoto, dzieła sztuki i nie mniej cenne w tamtych burzliwych czasach relikwie.

Pałac Ca' d'Oro


Niczym spoglądające na nas z witryn i straganów maski, Wenecja zdaje się mieć dwie twarze. Z jednej strony tę romantyczną, która przyciąga zakochanych z całego świata. Usadzeni w gondolach w uścisku szepczą sobie czułe słówka, pragnąc, by chwila ta trwała wiecznie. Druga twarz Wenecji, ta dekadencka, która chyba najpełniej przejawia się w tak hucznie obchodzonym tu okresie karnawału. Przez stulecia, nie bacząc na wojny i zarazy, na krótki czas zapominano o wszelkich troskach i szalona zabawa trwała w najlepsze, a Wenecjanie nie stronili od najbardziej ekstrawaganckich rozrywek, m. in. wystrzeliwania psów z armaty ku uciesze gawiedzi.




W tym roku co prawda już po karnawale, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - wraz z jego zakończeniem Wenecję opuściła inwazja turystycznej stonki. Oczywiście sezon turystyczny trwa cały rok, ale z tego, co zauważyłam większość przyjezdnych porusza się na trasie Rialto – San Marco – Accademia – Piazzale Roma. Wystarczy więc skręcić w dowolną uliczkę i dać się wciągnąć do labiryntu mostków i kanałów, aby po chwili rozkoszować się Wenecją tylko dla siebie. Tylko od czasu do czasu przemknie jakaś czarna gondola, bezgłośnie tnąc powierzchnię wody, niczym ostrze noża odkrawające cienkie plasterki bresaoli.

Most Rialto - do poł. XIX w. był jedynym mostem łączącym dwa brzegi Canale Grande



Krzywa wieża w... Wenecji
Mimo, że plan miasta nie tworzy jakiegoś logicznego układu, to pomijając krótkie i całkiem przyjemne momenty zabłąkania, orientacja w terenie jest dosyć prosta. Zawsze najłatwiej odnieść swoją obecną pozycję do Canale Grande, a spacery bardzo ułatwiają wszechobecne drogowskazy, które prowadzą do najczęściej uczęszczanych atrakcji, jak Rialto czy San Marco. Tropiąc je, przypominała mi się gra w podchody, bo czasem strzałki te są dosyć zakamuflowane i kolorystycznie wtapiają się w kolorystykę murów w barwie sepii.


Jeśli o sepiach mowa, to warto zauważyć, że Wenecja owocami morza stoi a risotta goszczą na tutejszych stołach częściej niż makarony. Czyż może być danie bardziej oddające dekadencką aurę otaczającą Wenecję niż czarne jak smoła risotto al nero di seppia? Podobną barwę jak atrament kałamarnicy przybiera też chlupiąca nocą w kanałach woda, ledwo oświetlona zimnym, migotliwym światłem latarni.

Piazzetta - po prawej Biblioteka, po lewej Pałac Dożów.
Dostojna fasada San Marco
Bizantyńskie, lśniące od mozaik wnętrze San Marco

Jak można się domyślić, w wyspiarskiej część Wenecji transport odbywa się głównie drogą wodną. Gondole, wodne taksówki i tramwaje oraz oczywiście prywatne łodzie (bo po co tu komu rower lub samochód) sprawiają, że na niektórych kanałach panuje niezły ruch. Głównym traktem komunikacyjnym jest Canale Grande – chyba najpiękniejsza ulica świata. Miasto też najlepiej prezentuje się od strony wody, dlatego też na początek wsiadłam do linii nr. 2 wodnego tramwaju (zwanego tu vaporetto), którym przepłynęłam Canale Grande na całej długości, od Piazzale Roma aż do Placu św. Marka. Po drodze mijałam kolejne lekkie, koronkowo zdobione fasady okazałych pałaców, których odbicia mieniły się w marszczących się falach. Chlupot wody to dźwięk, który nie opuszcza nas w Wenecji ani na chwilę.


Vaporetto no. 2

Ponte dell'Accademia

Wenecja najpiękniejsza jest o zachodzie słońca. Gdy zbliżał się zmierzch, swoistą atrakcją byli wszechobecni gondolierzy, którzy akurat mieli zmianę wachty. Zeszli na ląd i prowadzili głośne dyskusje żywo gestykulując, albo po prostu zanurzyli nosy w ekrany smartfonów. Charakterystyczne pasiaste swetry przypomniały mi na chwilę o zebrach, które tak niedawno mieniły mi się w oczach na kenijskim safari.




Gdy słońce zaczyna chować się za horyzont, sylwetki pałaców, kościołów i koślawych dzwonnic odznaczają się na tle nieba mieniącego się barwami złocistego pomarańczu. Wraz z nadejściem zmierzchu barwy przechodzą w róż, purpurę i szarzejący błękit. Fale łapczywie łapią ostatnie promienie słońca. Gdy nadchodzi ciemność ulice pustoszeją i można kluczyć przez dłuższy czas uliczkami nie napotykając żywego ducha i wsłuchując się w historie opowiadane przez stare mury: o weneckich kupcach, bardach i kurtyzanach, miłosnych podbojach Casanowy czy snutych przez dożów intrygach i planach krucjat.



Tyle słów, niech resztę historii dopowiedzą poniższe zdjęcia.



Lew - symbol św. Marka i Wenecji

Zattere - wymarzona okolica na popołudniową passeggiatę
Warsztat szkutniczy w okolicy Zattere

2 komentarze:

  1. Byłam w Wenecji, ale parę lat temu. Dzięki tym pięknym zdjęciom, miałam taki swoisty powrót do przeszłości..., dziękuję

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetni tekst i rewelacyjne zdjęcia. Pozdrawiam
    Kris

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...