Po pełnym wrażeń wieczorze w
Osace, oszołomiona atakującymi moje oczy ze wszech stron pstrokatymi neonami,
zapadłam w głęboki sen. Następnego dnia wstałam o poranku – czekała mnie wizyta
w dawnej stolicy Kraju Kwitnącej Wiśni - Kioto. W Japonii, która rzuciła się w
pogoń za nowoczesnością, to właśnie żyjące barwną historią miasto jest ostoją
tradycji.
Podróż z Osaki do Kioto zajmuje
podmiejską kolejką ok. 30 minut. Ta przywozi nas na supernowoczesny dworzec na
którym kłębią się istne tłumy podróżnych. Nie wiedząc za bardzo w którą stronę
iść, zaopatrzyłam się w mapę w centrum informacji turystycznej. Już na pierwszy
rzut oka okazało się, że warte odwiedzenia świątynie nie znajdują się w centrum
miasta, a rozproszone są po okolicznych wzgórzach. Dodatkowo pogoda tego dnia
nie sprzyjała spacerom – od rana się chmurzyło, potem pojawiła się mżawka,
która następnie przerodziła się w rzęsisty deszcz.
|
Wzgórza wokół Kioto |
Zwiedzanie Kioto rozpoczęliśmy od
trasy wiodącej wzdłuż kanału po wschodniej stronie miasta zwanej „Spacerem
Filozofa”. W jej okolicach rozsiane są liczne świątynie, a sama trasa obfitująca
w sklepiki, kawiarenki i inne atrakcje
wiedzie przez niezliczone kamienne mostki przerzucone nad kanałem, w którym
pływają tłuste, złociste karpie. Podobno zazwyczaj miejsce to przeżywa prawdziwe oblężenie, ale tego dnia
deszcz wypłoszył większość turystów.
|
Sklep ze słodyczami |
Świątyń w Kioto jest całe mnóstwo
i każda z nich ma swój niepowtarzalny charakter. Zachwycają przyległe do nich
ogrody stworzone w duchu filozofii zen i zaprojektowane zgodnie ze ściśle
określonymi kanonami. Spacerując wśród zielonych bambusów, mchów, porozrzucanych
głazów i strumieni, można odnieść wrażenie, że wszystko jest tu perfekcyjne i
żaden element nie znalazł się na swoim miejscu przypadkowo. Jednocześnie jednak
ogrody te zachowują właściwą naturze swobodę, przyroda nigdy nie zostaje w nich
całkowicie ujarzmiona. Prawdziwa uczta dla oczu i dla duszy.
|
Jedna ze świątyń na trasie "Spaceru Filozofa" |
Deszcz wzmagał się z
minuty na minutę, co zaczęło być nieco dokuczliwe. Nawet na trasie „Spaceru
Filozofa” trudno o kontemplacyjny nastrój, gdy chlupie nam w butach, tak więc
postanowiliśmy złapać autobus i pojechać na miejski targ Nishiki, z nadzieją na
znalezienie dachu nad głową.
Jak się okazało, oprócz
zadaszenia, na targu była cała masa innych ciekawych rzeczy. Mnie tradycyjnie
najbardziej zainteresowała część gastronomiczna, gdzie można było kupić przeróżne
kucharskie akcesoria, suszone ryby, kiszonki, wodorosty i inne cuda. Do tego
słodycze, które w Japonii mają niemal wyłącznie zieloną barwę, a to za sprawą
dodatku sproszkowanej herbaty matcha.
Nawet popularne produkty jak Oreo lub KitKaty na rynek japoński produkowane są
w zielonej, herbacianej wersji.
|
Targ Nishiki |
|
Centrum Kyoto |
Wizyta na targu jak to zwykle
bywa zaostrzyła nasz apetyt, więc postanowiliśmy udać się na obiad. Po
wczorajszym okonomiyaki, które do lekkich dań nie należy mieliśmy ochotę na coś
mniej ciążącego na żołądku – choćby sushi. Po zapoznaniu się z menu w formie
hiperrealistycznych rzeźb w szklanej witrynie, co jest w Japonii standardem,
weszliśmy do restauracji nieopodal rzeki Kamo. Gdy zobaczyliśmy za ladą
wiekowego sushimastera wprawnie krojącego ryby na precyzyjne plastry,
wiedzieliśmy, że dobrze trafiliśmy. Zdecydowaliśmy się na zupę miso, zestaw
maki i nigiri oraz makaron soba, wszystko doskonałe!
|
Sushimaster |
|
Maki, nigiri, zupa miso, tempura i piwo Asahi |
Na koniec wizyty w Kioto, pospacerowaliśmy
po starej części miasta, gdzie natrafiliśmy na wiele osób w tradycyjnych
kimonach. Jak odmienny obraz Japonii, od feerii sztucznych świateł i neonowych
barw pstrzących się wieczorem w centrum Osaki. Aby ujrzeć prawdziwe gejsze
trzeba jednak mieć sporo szczęścia. Większość z nich świadczy usługi w
herbaciarniach zachodniego Gionu, jest to jednak hermetyczny świat, wymykający
się oczom i obiektywom aparatów turystów.
|
Popołudniowy spacer wzdłuż rzeki Kamo |
|
Chłopaki w tradycyjnych kimonach |
|
Modlitwa |
Nam niestety nie wystarczyło
czasu na odwiedziny Gionu po zmroku, kiedy to budzi się do życia, na wizytę w
Złotym Pawilonie i na wiele innych atrakcji, do których nie udało mi się
dotrzeć podczas tej krótkiej wizyty.
Kioto wręcz oszałamia bogactwem zabytków, rozproszonych na dość dużej
przestrzeni, które aż proszą się o niespieszne odkrywanie połączone ze
spacerami po okolicznych wzgórzach. Cóż, pozostaje mi mieć nadzieję, że niedługo uda mi się znów odwiedzić fascynującą Japonię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz