Kilka lat temu przemierzyłam Maroko wzdłuż i wszerz i kraj ten
zachwycił mnie pod każdym względem. Położony tak blisko Europy a tak odmienny i
egzotyczny jest jedyną w swoim rodzaju fuzją wpływów arabskich, francuskich z
rdzenną kulturą berberyjską. Uderza intensywnością barw i zapachów, spacerując uliczkami
medyn ma się ochotę po prostu chłonąć tę magiczną atmosferę od czasu do czasu
siadając na szklankę aromatycznej, słodkiej jak ulepek miętowej herbaty.
Podróżując po Maroku łatwo zauważyć, że kraj przypomina wielobarwny kolaż - każde
miasto ma przypisaną sobie dominującą barwę. Marakesz jest ceglastoczerwony,
Szefszawan błękitny, zaś Casablanca, jak sama nazwa wskazuje, śnieżnobiała.
|
Białe mury Casablanki |
Tym razem zawitałam właśnie do miasta o tej melodramatycznie brzmiącej nazwie. Mając do dyspozycji niewiele czasu, wypatrzyłam od razu Petit Taxi, które miało mnie zawieźć w okolice meczetu Hassana II. Oczywiście nie
obyło się bez negocjacji, a na moją korzyść przemawiał fakt, że była ze mną
rodowita Marokanka. Nawet to jednak na wiele się nie zdało i zostałyśmy nieco
oskubane, przy pełnej naszej tego świadomości. Nie od dziś wiadomo, że pośpiech
nie jest przyjacielem dobijania korzystnego targu. Za drobną opłatą
postanowiłyśmy jednak wykupić kilka(naście) dodatkowych minut, które w przeciwnym
razie rozpłynęłyby się w wirze niekończących się negocjacji.
Gorycz klęski na postoju taksówek osłodził nam widok meczetu.
Jest on ogromny, imponujący i lśniąco biały gdzieniegdzie połyskujący koronkowymi, misternymi mozaikami, a smukły minaret zdaje się wręcz
sięgać nieba. Meczet znajduje się nad samym oceanem a jego ogromny dziedziniec
przyciąga wiernych, ale też wszystkich, tych którzy pragną po prostu zaczerpnąć
orzeźwiającego powietrza znad oceanu. Na znajdującej się poniżej skalistej,
czarnej plaży (o wątpliwej estetyce) amatorzy kąpieli taplają się w kałużach
tworzących się w otworach skał. W pobliżu krążą grupki wyrostków – małoletnich mistrzów
podrywu, którym nie najlepiej z oczu patrzy i którzy od czasu do czasu rzucają
w naszym kierunku różne niewybredne teksty. Dobrze, że miałam pod ręką
tłumaczkę, bo inaczej ominąłby mnie spory ubaw.
|
Meczet Hassana II jest tak duży, że trudno go zmieścić w kadrze. |
Z meczetu Hassana II niedaleka droga do starej medyny. Na
tle obskrobanych, niegdyś śnieżnobiałych murów wszędzie pojawiają się barwne
obrazki opowiadające przeróżne historie, które czynią Casablancę rajem dla
każdego, kto jak ja, kocha street art. Wśród nich snują się postacie w
tradycyjnych dżelabach o szpiczastych kapturach przypominające rycerzy Jedi.
Wałęsają się wychudzone psy i koty, pomiędzy którymi slalomują chłopaki na
motorynkach. Kilka zaułków dalej zaczyna się souk, na którym sklepiki z
rękodziełem przeplatają się z podróbkami CD i gadżetami made in China. Medina
nie jest może aż tak ekscytująca jak te w Fezie, czy w Marakeszu, ale za to w
związku z brakiem tłumów turystów miłą odmianą jest też nastawienie
sprzedawców. Nie żerują oni jak sępy nad każdym przyjezdnym i nie ciągną za
rękawy w desperacji prowadząc do swoich sklepików.
|
Klęska urodzaju na souku w medynie. |
Na souku zakupiłam ostrą gąbkę i czarne marokańskie mydło,
mając w planach wieczorną wyprawę do hammamu. Wcześniej jednak udałam się na
prawdziwą ucztę do poleconej przez lokalsów restauracji La Sqala. Wszystko przygotowane jak tradycja każe i przy wykorzystaniu wyłącznie darów marokańskiej ziemi. Restauracja serwuje nie tylko pyszne jedzenie, ale jest też niesamowicie klimatyczna, zwłaszcza o zmroku. Znajduje się w starej twierdzy, której bronią armaty spoglądające w stronę Oceanu Atlantyckiego, stoliki zajmują kilka dziedzińców, w tle przyjemnie szumi fontanna. Marokańska kuchnia łącząca w sobie wpływy arabskie i śródziemnomorskie należy bezsprzecznie do moich ulubionych, więc próbując kolejnych smakołyków byłam
w siódmym niebie. W menu różnorakie tadżiny, kuskus, kofty, szaszłyki i oczywiście
wspaniały marokański płaskaty chleb (khobz), który znalazł się też w mojej
walizce w drodze powrotnej. Po takiej uczcie o łaźni już nie było mowy, nogi zaprowadziły
mnie prosto do łóżka.
|
Tażinowy szał w restauracji Sqala |
To wieczorne opadnięcie z sił wynagrodziła mi wczesna pobudka
i wycieczka na Marché Central, czyli po polsku – na targ. Jak się okazało tylko
ja jestem takim rannym ptaszkiem i stragany dopiero budziły się do życia.
Pochodziłam więc po okolicy odkrywając inne oblicze Casablanki niż to kryjące
się w medynie – wieżowce po bokach szerokich bulwarów, których oś wyznaczają
smukłe, wysokie palmy, ekskluzywne hotele i wszechobecne kontrasty. Mężczyzna w
dżelabie spacerujący z kolegą w garniturze, nowoczesny Mercedes obok wozu
zaprzężonego w osiołka.
|
Pies-włóczęga i wszechobecne malunki. |
|
Herbatka miętowa. |
Po chwili wróciłam na targ, a głód kazał mi skierować kroki
ku okienkom ze świeżo wypieczonymi chlebami. Z tego co zauważyłam, wielu Marokańczyków
je śniadania na szybko na ulicy a rano w Casablance jak grzyby po deszczu wyrastają
prowizoryczne stragany. Ich oferta jest dosyć ujednolicona i zazwyczaj składa
się na nią chleb z miodem / doskonałym, świeżo zmielonym masłem orzechowym /
serkiem Kiri, jajka i oczywiście miętowa herbatka z porządnym brykietem cukru
(bo słowo „kostka cukru” raczej nie odzwierciedla jego rzeczywistej
zawartości). A na koniec szklanka najlepszego na świecie soku pomarańczowego wyciskanego za pomocą średniowiecznej maszynerii za symboliczną kwotę 5 dirhamów. Za podwójną stawkę można wypełnić butelkę. Spacerem wśród straganów i zakupami owocowo-warzywnym zakończyłam
mój krótki, acz intensywny romans z Casablanką. I mimo, że żal wyjeżdżać - cóż,
niczym w kultowym dziele pewne historie muszą skończyć się tak, a nie inaczej i
czas ruszać przed siebie.
|
Tu się robi poranne sprawunki, ale można też przekąsić coś na śniadanie. |
|
Przemiła pani smażąca msemen - ichniejsze naleśniki. |
|
Szyldy na Marche Central. To stoisko jak widać specjalizuje się w koninie. |
|
Świat z perspektywy sprzedawcy jus d'orange |
|
Ostatnie spojrzenie na białą Casablankę |
Bardzo mi się podoba Twoje spojrzenie na Casablankę.
OdpowiedzUsuńKris
klimacik <3 kocham Maroko :)
OdpowiedzUsuń