poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Tunis. W zaułkach medyny


Dzisiaj zabieram Was do stosunkowo nieodległej egzotyki, do pewnego niewielkiego kraju, w którym świat arabski przenika się z kulturą śródziemnomorską i który kusi niesłychaną feerią barw i zapachów. Zapraszam do Tunezji!


Tunezyjskie ciżemki


W medynie
Widok z jednego z setek tarasów na minaret meczetu Zaytuna

Muszę przyznać, że Tunezja nie była w jakiś szczególny sposób obecna na mojej podróżniczej liście marzeń. Być może winę ponosi za to ekspansywny przemysł turystyczny, który wypaczył moje wyobrażenie o tym miejscu. Myśląc Tunezja, stawały mi przed oczami: odizolowane od otaczającego świata resorty pełne wczasowiczów bez opamiętania oddających się urokom wakacji all inclusive i podstarzałych niemieckich sex-turystek, które zwabiła do Tunezji wizja chwili zapomnienia z ciemnookim habibi :P

Tak więc moje oczekiwania nie były wygórowane, choć oczywiście ciekawa byłam tej podróży, tak jak i każdej nowej destynacji. Poza tym wcześniejsze podróże marokańskie zaostrzyły mój apetyt na Maghreb i miałam nadzieję na odnalezienie w Tunezji podobnych klimatów. Nie zawiodłam się.

Kilka scen z życia tunezyjskiej ulicy




To, co od razu zwraca uwagę, to to, że język francuski jest wszechobecny na równi z arabskim. Spuścizna kolonialnej przeszłości. Poza językiem, Francuzi zostawili też Tunezji w spadku bagietki, które towarzyszą w tym kraju każdemu posiłkowi.

Mój hotel leżał kawałek od centrum, tak więc musiałam złapać taksówkę, aby dostać się do medyny - starej części miasta. Poruszanie się po Tunisie w ten sposób jest bardzo wygodne, żółte taksówki są dosłownie na każdym kroku, a i cena jest bardzo przystępna - zwróćcie tylko uwagę na to, czy aby przypadkiem kierowca nie zapomniał włączyć taksometru.

Wysiadłam na Avenue Habib Bourguiba, co jest takimi Polami Elizejskimi w tunezyjskim wydaniu, reprezentacyjną ulicą miasta, na której tętni życie kawiarniane. Ten sielski obraz nieco burzą obecne przed katedrą zasieki i stacjonujący w okolicy uzbrojony po zęby patrol wojskowy. Myślałam, że ma to związek z niedawnym atakiem na turystów w muzeum Bardo, jednak jak się okazało, jest to obstawa położonych nieopodal budynków rządowych. Przed przyjazdem do Tunezji zastanawiałam się jak ten akt wrogości wpłynął na sytuację w kraju. Tunezyjczycy, z którymi przyszło mi zamienić kilka słów wydali się zmartwieni ostatnimi wydarzeniami. Dla kraju, którego głównym źródłem dochodu jest turystyka, gwałtowny spadek liczby odwiedzających, który niewątpliwie nastąpi to cios. Jednocześnie starali się zapewniać, że jest bezpiecznie i prosili o puszczenie tej informacji w świat, choćby dzieląc się wrażeniami z rodziną i znajomymi.

Tunezyjskie Champs Elysees
Zasieki w centrum
Bab el Bahr - przez tą bramę wchodzi się do labiryntu starej medyny

Gdyby nie fakt, że w kawiarniach siedzieli niemal wyłącznie mężczyźni, pijąc kawę lub herbatę z małych szklaneczek i przyglądając się życiu ulicy, odniosłabym wrażenie jakbym spacerowała po jakimś bulwarze jednego z francuskich miast. Po przekroczeniu bramy wkraczamy jednak do innego świata, do labiryntu ciasnych uliczek wręcz obwieszonych różnego rodzaju towarami oferowanymi na straganach. Króluje rękodzieło, ubrania, kosmetyki z oleju arganowego. Sprzedawcy oczywiście co krok nas zagadują, choć na szczęście nie są zanadto nachalni. Tu i tam mój wzrok przykuwały błękitne, uchylone drzwi odkrywające pogrążone w półmroku, zdobione wzorzystymi kafelkami klatki schodowe ze spiralnymi schodami.

Życie Tunisu toczy się na wielu poziomach, a przy odrobinie szczęścia może ktoś Wam pokaże jakiś przesmyk z wejściem na jeden z setek białych tarasów - to właśnie z nich najlepiej podziwiać miasto. Wśród zabudowań zwracają uwagę wieże meczetów i liczne kopuły, a nad wszystkim góruje majacząca w oddali sylwetka góry Djebel Boukornine. Wśród uliczek medyny można kluczyć bez końca, chłonąc jej magiczną atmosferę. Warto też jednak zatrzymać się na chwilę i spróbować lokalnych specjałów. 


Księgarnia przy meczecie
Może ktoś z Was ma pomysł do czego mogła służyć ta oto instalacja?

Przypadkiem natrafiłam na świetną kawiarnię, w klimatycznym wnętrzu grupki młodych Tunezyjczyków siedziały na poduszkach popijając herbatę i paląc sziszę. Z tarasów rozpościerał się widok na minaret meczetu Zaytuna i dochodził przytłumiony szmer życia toczącego się na poziomie ulicy.

 Zamówiłam brik - tunezyjski klasyk. Jest to pierożek z cienkiego jak papier ciasta, najczęściej nadziewany tuńczykiem, jajkiem lub serem i smażony w głębokim tłuszczu. Do tego meshweya - sałatka z pieczonych warzyw z tuńczykiem. Wszystko poprzedziły przystawki z piekielnie ostrą harissą w roli głównej - paprykową pastą, którą Tunezyjczycy darzą płomiennym uczuciem. Doskonałym akcentem na zakończenie była miętowa herbatka - tu często serwowana z dodatkiem migdałów lub orzeszków piniowych.

Mini-brik, harissa i inne pyszne przystawki... uczta dopiero się zaczyna!
A tu już w nowej i wielce reprezentacyjnej części miasta

Gdy dzień zaczął chylić się ku końcowi ruszyłam w kierunku pewnej tunezyjskiej perełki - Sidi Bou Said, miasteczka z bajki o którym w kolejnej notce: Sidi Bou Said. Błękitem malowane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...