poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Melbourne


Kultowy obrazek z Melbourne - lunapark na plaży St. Kilda

Dziś kolejny epizod z cyklu Zofia na Antypodach. Tym razem zapraszam Was na wycieczkę do Melbourne. Miasto znajduje się w stanie Victoria – najdalej wysuniętym na południe, a zarazem najchłodniejszym stanie Australii – stąd już tylko rzut beretem na Tasmanię. Mimo, że zimą (czyli właśnie teraz) temperatury nieco dają w kość, to nawet o tej porze roku jest tam zielono, a przy odrobinie szczęścia można trafić na tak piękny słoneczny dzień, jaki towarzyszył mojej wizycie.

Graficiarz w CBD

Centralnym punktem Melbourne jest CBD (Central Business District) – dzielnica sklepów i wieżowców wpisująca się w idealny prostokąt. Okala ją linia tramwajowa City Circle Tram, która jest nie tylko wygodnym środkiem transportu, ale stała się wręcz ikoną Melbourne. Warto dodać, że przejażdżka na tej trasie jest za friko. W mieście na każdym kroku widoczne są silne wpływy kultury azjatyckiej, co przejawia się w typach fizjonomicznych przechodniów i zagęszczeniu knajpek oraz sklepów z sushi, pho i innymi orientalnymi specjałami.


Miejsce, którego moim zdaniem nie można w Melbourne przegapić, to Queen Victoria Market – targowisko z mydłem i powidłem, na którym można zakupić bumerangi i inne aborygeńskie rękodzieło, chińską tandetę, owoce i warzywa, tureckie pieczywo, świeże wciąż pełzające i wijące się owoce morza, mięso kangura a nawet… polską kiełbasę. Czyli w kilku słowach wszystko to, czego dusza zapragnie. Warto wybrać się tam zwłaszcza w godzinach porannych, usiąść w jednej z kawiarni i wypić flat white w promieniach słońca przy pobrząkiwaniu ulicznych grajków.


Mydło i powidło na Queen Victoria Market
Może stek z kangura? (w cenie kurczaka)
...albo polish sausage?

















Znajdzie się też coś dla amatorów słodkości













Spoglądając na szyldy można łatwo zdać sobie sprawę z australijskich ciągot ku europejskości rozumianej w specyficzny, właściwy Antypodom sposób. Wygląda na to, że opatrzenie sklepu, czy też produktu europejsko wyglądającą etykietką wręcz winduje jego wartość rynkową. I tak mnóstwo jest tu piekarni „francuskich” z pieczywem tostowym niewiele mającym wspólnego z bagietkami znanymi mi z Francji. Szyldy włoskich lodziarni, niemieckich sklepów mięsnych, czy też europejskich delikatesów są wszechobecne, czyżby jakaś tęsknota za Starym Kontynentem?








Po pysznym śniadaniu na Queen Victoria Market – czemu by nie skoczyć nad morze? Wsiadłam więc do tramwaju i ruszyłam w stronę St. Kilda Beach. Nie wiem, czy to przez wczasową drewnianą architekturę, czy też obecność molo, krzyczących mew i niemal ujemnej temperatury, ale przez chwilę poczułam się tam jak w Sopocie. Jako, że plaża znajduje się w zatoce Port Philipp, to nie uświadczymy tam typowego australijskiego obrazka surferów polujących na wysokie fale. Na końcu molo znajduje się falochron, z którego można podziwiać panoramę miasta na tle zacumowanych jachtów, a jak się jest uzbrojonym w aparat fotograficzny można też spróbować zapolować na pingwiny, które czasem się tam wylegują.

St. Kilda. Panorama Melbourne na tle jachtów 
Poranek na St. Kilda
Farmer's Market w Albert Park

Jeszcze jedno must-see w Melbourne to Królewski Ogród Botaniczny. Uwielbiam wszelkie ogrody botaniczne, a ten wywarł na mnie szczególne wrażenie. Nawet teraz, gdy liście wielu gatunków drzew opadły na zimę, ogród prezentował się wspaniale. Można pospacerować między fikusami oplecionymi egzotycznymi lianami, zajrzeć do szklarni, podziwiać aleje eukaliptusów, lub po prostu przynieść kosz piknikowy, położyć się na trawniku i uśmiechnąć do słońca, jak to czyni wielu mieszkańców Melbourne. 


Royal Botanic Garden

Melbourne Park - tutaj rozgrywa się Australian Open 

Współcześni herosi. MCG (Melbourne Cricket Ground)

Pozdrowienia z Australii!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...