jet lag [wym. dżet leg] «zmęczenie, ból głowy, problemy ze snem itp., pojawiające się u osoby, która podróżując samolotem, szybko przekroczyła kilka stref czasowych» [sjp.pwn.pl]
Po polsku zespół długu czasowego, lub też po prostu totalny bajzel w zegarze biologicznym. Zwał jak zwał, syndrom ten może być prawdziwą zmorą
podróżnika. W wyniku przekroczenia wielu stref czasowych w krótkim
czasie, dosyć gwałtownie zaburzony zostaje
naturalny 24h cykl aktywności, co owocuje całym zespołem mniej lub bardziej
dokuczliwych objawów.
Niemożliwa do opanowania senność w ciągu dnia, przerywany sen, niespodziewana pobudka o absurdalnie wczesnej porze. Brak apetytu albo wręcz przeciwnie - wilczy głód. Podkrążone oczy, aparycja zombie. Do tego trochę irytujące wrażenie bycia doklejonym do otaczającej rzeczywistości i większe lub mniejsze problemy z komunikacją międzyludzką. No i na dokładkę uczucie totalnego wycieńczenia, wszechogarniającej niemocy. Jednym słowem ogólne rozstrojenie, chyba tak można podsumować wszystkie powyższe symptomy.
Oto lista czynności do zrealizowania przed / w trakcie / po transoceanicznych lotach, która pozwoli zminimalizować powyższe objawy, skrócić czas adaptacji i po prostu czerpać więcej przyjemności z podróży:
To chyba podstawa. Choć godziny lotów nie zawsze temu sprzyjają,
zawsze staram się wchodzić na pokład wypoczęta, nawet jeśli wymaga to pójścia
do łóżka o godzinie 20 poprzedniego dnia (a ja raczej jestem typem nocnego
marka).
2. Pij dużo wody.
Powietrze na pokładzie jest bardzo suche i po dalekiej
podróży zazwyczaj jest się odwodnionym, co wzmaga nieprzyjemne objawy jet lagu.
Dlatego staram się podczas lotu regularnie wypijać szklankę wody (albo 3), mimo, że
zazwyczaj wcale nie odczuwam pragnienia.
3. Przestaw zegarek.
Uważam, że jet lag to w dużej mierze też stan umysłu. Już
podczas lotu staram się dostosować do pory dnia w miejscu docelowym. W jednej chwili
zapominam o tym, którą godzinę wskazują zegarki w miejscu, z którego wylatuję.
Pomocne może być tu przystosowanie się do nowego cyklu posiłków (tzn. wmawianie sobie, że ma się ochotę
na śniadanie, mimo, że w miejscu wylotu zegarek wskazuje np. 3 rano).
4. Utnij sobie power-drzemkę.
Wiem, że po przylocie najlepiej jest zaczekać ze snem do wieczora, ale
jeśli akurat złoży się tak, że wylądujemy rano, pozostawanie w stanie czuwania przez cały dzień
może mijać się z celem. Lepiej uciąć sobie power-drzemkę niż błąkać się z
podkrążonymi oczami przypominając zombie i strasząc wszystkich, którzy staną na naszej drodze. Ważne, aby za bardzo
się nie rozsypiać – 1, max 1.5h całkowicie wystarczy.
To lekarstwo dla ciała i duszy. Pozwala zmyć z siebie trudy
podróży, sprawia, że spoglądamy na siebie w lustro bardziej przychylnym
wzrokiem i daje sygnał do rozpoczęcia dnia.
6. Bądź aktywny.
To moim zdaniem najbardziej skuteczny sposób walki z jet
lagiem. Zamiast biadolić w łóżku jak to jest się wyczerpanym, najlepiej od razu
porwać się na eksplorację nowego miejsca. Pomogą w tym wszechobecne wokół nowe
bodźce dla wszystkich zmysłów.
Alternatywą może być sport, np. jogging, (lub warcaby jeśli tylko na tyle pozwala poziom energii).
7. Zaspokój apetyt.
W tej kwestii najważniejsza zasada to słuchać swego ciała.
Czasem po podróży mam ochotę na lekką sałatkę pełną kolorów i naszpikowaną witaminami. Z
drugiej strony, często jet lag wywołuje we mnie wilczy głód i apetyt na jakiś fast food,
czego wcale sobie nie odmawiam, bycie w podróży to zawsze dobry pretekst do zaspokajania zachcianek.
8. Stymulacja kofeiną.
Kiedy opada poziom energii warto go podbić filiżanką małej
czarnej aby pozostać na nogach.
9. Ogranicz alkohol.
Chyba to naturalna reakcja mojego organizmu, ale po długich
podróżach zupełnie nie mam ochoty na alkohol, który w dużych ilościach może
bardzo spotęgować negatywne symptomy. Max 1 piwko w ramach walki z odwodnieniem.
Zawsze po długiej podróży ogromną przyjemność sprawia mi
przebywanie wśród zieleni – parków, łąk itp… Szum liści, ćwierkanie ptaków, zbawienny cień - czuję wtedy, że mój organizm się
dotlenia a widok zieleni działa kojąco na zmysły.
Podobno ważna jest nie tylko długość lotu, ale i jego
kierunek i objawy nasilają się przy podróży na wschód, choć ja szczerze mówiąc
nie zaobserwowałam takiej zależności. Ważniejsze jest dla mnie to, o której się
dotrze do miejsca destynacji – oczywiście optymalnie jeśli jest to wieczór.
Potem już tylko zrelaksować się, położyć spać i w miarę świeżym rozpocząć
nazajutrz nowy dzień.
Wiem, że to kilka oczywistych oczywistości, ale z własnego
doświadczenia widzę, że do tych kilku zasad naprawdę warto się zastosować. Z jet lagiem jest podobnie jak z
kacem (nawet objawy są bardzo podobne), każdy ma swój własny sposób, ale nie ma
co się oszukiwać, żaden nie jest w 100% skuteczny i swoje trzeba odczekać. Po
prostu jest to jeden z uroków podróży... Cóż, pozostaje mi życzyć Wam wszystkim wysokich lotów transoceanicznych i
bezobjawowego przekraczania stref czasowych we wszelkich kierunkach;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz